*Szczęście bywa przewrotne*
– Kasia, daj mi wszystko wyjaśnić! – na progu stał zdyszany Bartek.
– Czego pan od mnie chce? Niech się pan tłumaczy ze swoim szefostwem!
– Nie zrozumiałaś. Przepraszam… Nie zrozumiała pani. Proszę, zamknij wszystkie drzwi i dzwoń na policję. Po prostu mi zaufaj!
Kasia spojrzała zmieszana na uciekającego Bartka. O co tu chodzi? Dlaczego zwykły serwisant zachowuje się tak dziwnie?
Nagle usłyszała hałas piętro niżej. Głośne głosy, brzęk tłuczonego szkła i krzyk Bartka.
– Kasia, uciekaj!
Dziewczyna gwałtownie zatrzasnęła drzwi. Nic nie rozumiała, ale zrobiła wszystko, co kazał Bartek. Przekręciła oba zamki i wsunęła klucz po swojej stronie. A potem drżącymi rękami wybrała 997.
Ktoś zapukał do drzwi, a Kasia drgnęła. Przyciskając telefon do piersi, zaczęła się modlić, żeby to już się skończyło.
– Ślicznotko, jesteś tam? Słyszymy cię. Otwórz grzecznie, nie zrobimy ci krzywdy, obiecujemy – rozległ się nieprzyjemny męski głos za drzwiami.
Kasia milczała, ledwo oddychając. Głosy ucichły, ale pojawiły się dziwne odgłosy. Ktoś próbował otworzyć drzwi od drugiej strony.
– Ta głupia klucz wetknęła. Słyszysz? Nie utrudniaj sobie życia! Otwieraj, no!
– Wynoście się! Policję już wezwałam! – krzyknęła Kasia, ale natychmiast zakryła usta dłońmi.
– To był twój błąd, lalusiu – powiedział ten sam nieprzyjemny głos. – Spadamy, chłopaki. Ale wrócimy, jasne?
Obcy zaczęli zbiegać po schodach. Odgłosy stawały się coraz cichsze, aż w końcu zapadła cisza. Kasi zatkało uszy, a ona osunęła się po ścianie, wciąż ściskając telefon.
Znowu pukanie do drzwi i Kasia ledwo powstrzymała okrzyk. Ale ulgę przyniosły słowa:
– Proszę otworzyć, Policja!
Kasia siedziała przy kuchennym stole i opowiadała swoją historię. Funkcjonariusz notował zeznania poszkodowanej. Dziewczynę wciąż trzęsło.
– Kim jest Bartek i gdzie go pani poznała? – zapytał drugi policjant. Kasia nie znała się na stopniach, ale po jego tonie i poleceniach dla młodszego kolegi było widać, iż to starszy w patrolu.
– Pół roku temu kupiłam nową pralkę. W zeszłym miesiącu zaczęła przeciekać. Sklep skierował mnie do autoryzowanego serwisu. Przydzielili mi Bartka.
– Widziała go pani wcześniej?
– Nie, skądże. Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy przyjechał do mnie.
– Wpuszcza pani do domu obcego faceta?
– O czym pan mówi? To przecież oficjalny serwis. To ich pracownik. Nie wpuściłam byle kogo – Kasia spojrzała na policjantów z wyrzutem.
I słusznie. Nie było powodów, by nie ufać Bartkowi. Przyszedł dokładnie o umówionej godzinie. Gdy Kasia otworzyła drzwi, ujrzała wysokiego, wysportowanego faceta w firmowej koszulce. Miał ze sobą wielką walizkę z narzędziami. Bartek dokładnie obejrzał pralkę, robił notatki, a potem wypełnił formularz. Później Kasia podpisała dokument. To był oficjalny druk serwisu.
Nie było powodu, by go podejrzewać.
– No i gotowe. Będzie działać jak nowa! – powiedział serwisant, podając dziewczynie małą karteczkę.
– Co to?
– Mój numer telefonu.
– Czy to nie jest niezgodne z zasadami firmy? – zdziwiła się Kasia, wahając się, czy wziąć kartkę.
– Niech pani nie myśli źle. Po prostu czasem jedna usterka prowadzi do kolejnej. Przez serwis zgłoszenia idą długo, a jak pani zadzwoni do mnie, przyjadę od razu, jak będę wolny.
Kasia odetchnęła. To miało sens – zanim serwis przydzielił Bartka, minął tydzień.
Ale po kilku dniach pralka znów zaczęła przeciekać. Kasia nie miała wyboru – znów wezwała Bartka.
– Przyjadę i sprawdzę. Za darmo, oczywiście – powiedział.
– Nie rozumiem, co jest nie tak z tą pralką.
– Niech się pani nie martwi, wszystko sprawdzę. Na tę markę dużo narzekają, wierzcie mi.
Gdy skończył, wytrze ręce i uśmiechKasia już nigdy nie odpowiedziała na telefon od nieznanego numeru, a pralkę wymieniła na nową — tym razem sprawdzoną przez znajomych, bo jak mawiała jej babcia, „ufaj, ale upewnij się”.