Nieposkromiona
Od dziecka Agnieszka marzyła, by zostać lekarzem. Mieszkała z rodzicami w maleńkiej wsi, do szkoły biegała trzy kilometry do pobliskiej wsi. Tam była szkoła, przychodnia, poczta i aż trzy sklepy.
Szkoła była duża i nowa, dziewczynka uczyła się z zapałem, wszystko przychodziło jej łatwo, kończyła piątą klasę.
Aśka, wstawaj, co się tak wylegujesz? krzyknęła matka, wchodząc do domu z wiadrem świeżego mleka, które przed chwilą wydoiła od krowy. Spóźnisz się do szkoły, budziłam cię, gdy szłam do obory.
Ojej, mamo, rzeczywiście! zerwała się Agnieszka i w dwie minuty umyła się, ubrała, złapała tornister i wyleciała z domu bez śniadania. Halina ledwo zdążyła zawinąć parę racuszków i wepchnąć jej je do ręki.
Bieg trzy kilometry do szkoły to nie żarty. Biegła, licząc słupy telegraficzne, sama reszta dzieci już dawno była w szkole. Zmęczona, zwalniała, by po chwili znów ruszyć biegiem.
Spóźnię się, na pewno spóźnię martwiła się.
Wpadła do szkoły wraz z dzwonkiem, wbiegła na drugie piętro i wpadła do klasy. Ledwo usiadła, gdy weszła pani Barbara nauczycielka języka polskiego i literatury.
Aśka, co ty, jakby cię ktoś gonił? spytała Kasia, jej sąsiadka z ławki. Przespałaś się czy co? Z tobą tak nigdy nie było.
No, przespałam szepnęła koleżance i zaczęła się lekcja.
Tego dnia w szkole wszystko było jak zwykle. Agnieszka odrobiła lekcje, wreszcie skończyły się zajęcia i wróciła z koleżankami do wsi. Po chwili dogonili je chłopcy, popychali się, żartowali wesoło doszli do domu.
Otworzyła drzwi kluczem schowanym pod gankiem, zdjęła buty przy progu i wbiegła do pokoju. zwykle o tej porze nikogo nie było ojciec w pracy, matka też, bo pracowała na poczcie. Właśnie miała iść do swojego pokoju, gdy z małej izby usłyszała ostry, duszący kaszel. Zamarła.
Kto to? przemknęło jej przez myśl. Duch czy co? Mama kiedyś opowiadała o domowikach, ale śmiałam się z tego, nie wierzyłam.
Wpadła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Przebierała się, nasłuchując. Gdy tylko otworzyła drzwi, by wyjść do kuchni i coś zjeść, znów usłyszała kaszel teraz wyraźnie męski.
Tatuś w pracy, odchodzi wcześnie… Kto to może być? Bała się zajrzeć do izby, zasłoniętej kotarą, z daleka nie mogła nic zobaczyć.
Przełknęła obiad w pośpiechu i wybiegła z domu, licząc, iż spotka matkę, która właśnie roznosiła pocztę. Rozejrzała się po ulicy nikogo. Usiadła na ławce. Przechodził właśnie Michał, sąsiad, uczeń siódmej klasy, czasem razem chodzili do szkoły.
Michał! zawołała, machając ręką. Chodź tu!
No co? spytał. O co chodzi?
U nas w domu ktoś kaszle… Boję się. Rodziców nie ma.
Jak to kaszle? Kto?
No właśnie! Nie wiem. Jak wychodziłam, nikogo nie było. A teraz słyszę kaszel. Boję się tam iść… Chodź ze mną, dobrze?
No chodźmy zgodził się Michał i weszli do domu.
Nastawili uszu cisza. Agnieszka wskazała na kotarę. Michał odsunął ją nieco, oboje zajrzeli do środka. Na łóżku leżał wynędzniały mężczyzna, skóra i kości.
Dzień dobry, a pan kto? spytała Agnieszka, chowając się za Michałem.
Dzień dobry wychrypiał. Jestem Grzegorz… Twój wujek.
Agnieszka nie znała żadnego Grzegorza. Zasłonili kotarę i wyszli.
No widzisz, wujek mówił Michał. A ty się bałaś. No to spoko, idę, mama czeka.
Agnieszka ledwo doczekała się powrotu matki i zarzuciła ją pytaniami o wujka.
To twój stryj, mój młodszy brat. Siedział długo w więzieniu, teraz wyszedł i przyszedł do nas… chory. Nie pamiętasz go, byłaś za mała.
Ledwo doszedł, a twój ojciec powiedział: Niech zostanie, może się pozbiera, ziołami go podleczymy. Ale nie wiem… chyba już po nim.
Grzegorz, młodszy brat Haliny, od dzieciaka był urwisem. Gdy miał szesnaście lat, z kolegami włamał się do sklepu w sąsiedniej wsi. W kasie nie było pieniędzy, ale wynieśli cukierki, ciastka, papierosy i wódkę. Schowali to w lesie, w opuszczonej chacie, upili się. gwałtownie ich złapali Grzesiu dostał trzy lata. Trafił do poprawczaka, potem skończył osiemnaście i przenieśli go do normalnego więzienia. Coś tam jeszcze przeskrobał, przedłużyli mu wyrok. I oto wrócił dwudziestopięcioletni, ledwo żywy.
Agnieszka długo nie mogła zasnąć, słysząc kaszel wuja. Przypomniała sobie, iż w pobliskiej wsi mieszka babcia Bronisława, znana zielarka. Leczyła wszystko, od przeziębień po złamania.
Trzeba jutro wstąpić do niej po szkole myślała. Może podpowie, jakie zioła pomogą.
Nazajutrz poszła do staruszki.
Witaj, babciu powiedziała cicho. Muszę uratować wujka… On jest bardzo chory, może choćby umrzeć.
Staruszka posadziła ją przy stole, nalała herbaty, podsunęła talerz z pierogami.
No, kochanie, opowiadaj Agnieszka wyjaśniła wszystko szczegółowo.
Bronisława wysłuchała, wstała, wyjęła z półek różne torebki i słoiki, a potem na kartce spisała instrukcje.
Masz, dziecko. Wszystko napisałam co i jak parzyć, jak podawać. Torebki są podpisane.
Dziękuję, babciu! ucieszyła się. Zrobimy tak.
Wróciła do domu, niedługo przyszła matka.
Mamo, patrz, co przyniosłam od babci Broni. Będziemy leczyć wuja Grzesia ziołami. Dała choćby słoiczek miodu. Ja się nim zajmę.
Halina skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Nie wierzyła w te zielarskie metody. Każdego ranka Agnieszka wstawała wcześniej, parzyła zioła, stawiała kubek przy łóżku wuja i tłumaczyła, co i kiedy piPo latach Agnieszka, już jako doktor, wróciła do rodzinnej wsi i z uśmiechem patrzyła, jak wuj Grzegorz, teraz zdrowy i silny, biega za swoimi wnukami po tym samym podwórku, gdzie kiedyś uczył się na nowo chodzić.