Nazywam się Zofia Nowak i mieszkam w spokojnej dzielnicy na obrzeżach Lublina. Wszyscy się tu znają, szczególnie starszych mieszkańców. A był u nas pewien dziadek – Stanisław Kowalski. Niedawno skończył osiemdziesiąt dwa lata, ale mimo chudości i przygarbionych pleców trzymał się żwawo. Każdego ranka odpalał swojego malucha i jechał do centrum – po emeryturę, do aptekarza albo na targ. Miał choćby towarzyszkę życia – Halinę Wiśniewską, o dwadzieścia lat młodszą, energiczną, zadbaną, o łagodnym spojrzeniu. Wieczorami spacerowali, trzymając się za ręce jak zakochani uczniowie. Sąsiedzi patrzyli na nich z uczuciem, a szczerze mówiąc, trochę im zazdrościli tego cichego szczęścia.
Pewnego dnia w domu Stanisława pojawił się wnuk. Przyjechał ze wsi pod Kielcami – Tomasz. Na pierwszy rzut oka skromny chłopak, dwudziestosiedmioletni, grzeczny, choćby nieco nieśmiały. Opowiadał, iż na wsi nie ma pracy, życia tam nie uświadczysz, i prosił dziadka o schronienie na jakiś czas. Mówił, iż jak tylko znajdzie zajęcie, wynajmie mieszkanie i spędzi do miasta narzeczoną. Stanisław nie wahał się ani chwili – wpuścił go. Toż to krew z krwi, jak tu nie pomóc?
Z początku wszystko szło po ludzku: Tomek biegał na rozmowy, szukał swojego miejsca. Dziadek pomagał, jak mógł – żywił, ubierał, choćby dawał drobne na kieszeń. Halinie musiał poświęcać mniej uwagi – wszystko szło na młodszego. Wzdychała tylko, ale rozumiała: rodzina to rodzina.
Minęły dwa miesiące. Wnuk nie kwapił się do pracy – emerytura dziadka okazała się całkiem pokaźna. Starczało na wszystko: i na papierosy, i na taksówki, i na spotkania z kumplami. Tylko narzeczona, ta wiejska, dzwoniła niemal co wieczór: „Kiedy mnie zabierzesz do miasta?” Wtedy Tomasz się zebrał – zatrudnił się jako ochroniarz w supermarkecie i dostał pierwszą wypłatę.
Ale potem stało się coś, od czego krew w żyłach marznie. Przyszedł do dziadka i z najszczerszym spojrzeniem powiedział: „Dziadku, chcę oficjalnie z tobą mieszkać. Dajmy tymczasowe zameldowanie, a żeby wszystko było zgodnie z prawem, podpisz mi parę papierów na mieszkanie. Będę ci za nie płacił, jak należy.” Stanisław, nie zagłębiając się w szczegóły, podpisał.
Po tygodniu do mieszkania wprowadziła się Kinga – owa narzeczona. Młoda, z wypielęgnowanymi paznokciami i kapryśnym spojrzeniem. A niedługo para oświadczyła Stanisławowi, iż mieszkanie jest terazIch. Okazało się, iż podpisał darowiznę, a starzec zbladł jak ściana, gdy zrozumiał, iż własny wnuk mógł go tak podle oszukać.