Szczerze ich przyjęłam, a oni zniknęli z moimi ostatnimi oszczędnościami: historia oszukanej emerytki

polregion.pl 1 dzień temu

Dziennik
Pewne rzeczy trudno pojąć, choćby mając za sobą całe życie doświadczeń. Dlaczego jedni z wiekiem stają się mądrzejsi, a drudzy bardziej bezczelni? Dlaczego dobroć u niektórych budzi nie wdzięczność, a chęć wykorzystania? Ta historia nie jest zmyślona – to gorzka prawda o mojej sąsiadce z działki, Halinie Nowak. Kobiecie w podeszłym wieku, o dobrym sercu i, jak się okazało, naiwności, która przyniosła jej tylko ból.

Mieszka sama w starym, ale zadbanym domku na obrzeżach Poznania. Obok stoi niewielki, dwupiętrowy domek letniskowy, który kiedyś wynajmowała. Przed pandemią miewała stałych lokatorów: studentów, robotników, ludzi szukających dachu nad głową. Ostatnio jednak domek często stał pusty, a jeżeli już ktoś się wprowadzał, to tylko na miesiąc czy dwa.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie podekscytowana:
„Marek, nie szukaj mi nikogo, już mam lokatorów! Młode małżeństwo, bardzo kulturalne, przyjechali z okolic. Mówią, iż przenieśli się do miasta za pracą, mają kilka rzeczy, brakuje im pieniędzy i jedzenia, ale obiecują, iż jak tylko się urządzą, od razu wszystko zapłacą.”

Zaniepokoiłem się. Coś w tej opowieści brzmiało podejrzanie, ale nie chciałem się wtrącać. Wzruszyłem ramionami i dałem spokój. Tydzień później Halina zadzwoniła znów – tym razem w łzach.

Jak się okazało, „poleciła” ich sąsiadka z ulicy – rzekomo porządni ludzie, szukający mieszkania. Przyjechali z małymi plecakami, tłumacząc, iż resztę rzeczy przywiezie brat ze wsi. Na razie nie mieli nic: ani jedzenia, ani pościeli, ani choćby kubka. Halina się nad nimi zlitowała. Wpuściła ich. Dała im wszystko, co potrzebne: koce, talerze, garnki, a choćby trzy puszki gulaszu z własnej spiżarni – „na pierwsze dni”.

Obiecali, iż za tydzień przyjedzie brat z rzeczami i pieniędzmi, a oni już prawie mają pracę – ona w sklepie spożywczym, on na budowie. Brzmiało to zbyt pięknie, by było prawdziwe.

Po kilku dniach „żona” oznajmiła, iż zaczyna staż w sklepie i niedługo dostanie pierwszą wypłatę. „Mąż” zaś wyjechał „do rodziny po rzeczy”.

Minął tydzień. Ani śladu po nich. Telefony milczały. Halina dzwoniła, martwiła się – może coś się stało? Aż w końcu dotarło do niej: została oszukana. Wykorzystali jej dobroć.

Przez tydzień żyli w jej domku, jedli jej jedzenie, używali jej rzeczy, grzali się jej prądem – i zniknęli. To był starannie zaplanowany przekręt. Szukali samotnych starszych ludzi, by wyłudzić to, co się da – wszystko za darmo.

Najbardziej bolało ją nie to, co stracili, ale to, iż dała się nabrać. Że w wieku siedemdziesięciu lat nie potrafiła odróżnić prawdy od kłamstwa. Zranili ją tam, gdzie najbardziej wrażliwa – w jej wiarę w ludzi. Naprawdę myślała, iż pomaga, iż robi dobrze, a w zamian dostała ciszę i puste garnki.

I teraz powiedzcie mi: czy to tylko „chciwi wynajmujący” potrafią być bezwzględni? Czy może są też tacy, którzy celowo szukają starszych, samotnych, ufnych ludzi, by wykorzystać ich słabość?

Historia Haliny to przestroga dla nas wszystkich. Że dobroć nie może być ślepa. Że zaufanie to nie naiwność. I iż choćby najłagodniejsze serce musi umieć powiedzieć „nie” – zwłaszcza tym, którzy przychodzą z pustymi rękami i słodkimi słówkami.

Dzisiaj zrozumiałem, iż czasem twardość jest potrzebna, by chronić to, co w nas najlepsze.

Idź do oryginalnego materiału