**Rozmowa serc**
Znów zbliżał się Nowy Rok. W całym Krakowie panował świąteczny zamęt centra handlowe tętniły życiem, rozświetlone i gwarne, a ludzie krzątali się między półkami, próbując zdążyć z zakupami. Z głośników płynęła ta sama kolęda, słyszana już milion razy.
A Natalii wcale nie było wesoło. Ten rok był dla niej i jej matki, Wandy, wyjątkowo ciężki uczyły się żyć bez jej ojca. Natalia nie mieszkała już z rodzicami, była dorosła, zamężna, miała choćby dziesięcioletniego syna, Kacpra.
Ojciec.
Rok temu, tuż przed świętami, odszedł jej tata. Natalia była tak załamana, iż choćby nie od razu zrozumiała, jak gorzej musi być matce.
Marek Michałowicz był troskliwym, dobrym mężem i ojcem. Wykładał ekonomię na uniwersytecie i zawsze powtarzał:
To jak moje własne dzieci. Nigdy na nich nie krzyczę, nie złoszczę się. A oni odpłacają mi tym samym. Przez tyle lat nauczania ani razu nie miałem konfliktu ze studentami. Były pytania, ale razem je rozwiązywaliśmy oni zadowoleni, ja też.
Tak, tato, wszyscy mówią o tobie z szacunkiem przytakiwała córka.
Marek uwielbiał oglądać stare filmy, śmiał się głośno i szczerze. Gdy Natalia była mała, często chodzili na spacery. Czasem całą rodziną wybierali się do kina, na przechadzki po parku, a na wakacje zawsze jeździli we trójkę.
Natalia widziała, jak ojciec dbał o matkę, dlatego też szukała męża podobnego do niego. Udało się była zadowolona z wyboru. Po ślubie zamieszkali we własnym mieszkaniu, które podarowali im rodzice obojga.
Wszystko było dobrze. Ale trzy lata temu u Marka niespodziewanie zdiagnozowano nowotwór. Wanda z córką były w szoku, on zaś je uspokajał:
Nic się nie martwcie, moje dziewczyny. Nie pozbycie się mnie tak łatwo żartował, choć w jego oczach było widać smutek.
Rok temu go zabrakło.
*Nie przeżyję bez niego*
Zostanie mi na zawsze w pamięci stuk zamarzniętej ziemi o trumnę, matczyne łkanie, dźwięk talerzy na stypie myślała czasem Natalia.
Teraz żyła w ciągłym strachu o Wandę. Gdy wróciły do pustego mieszkania po pogrzebie, matka przeszła do pokoju w płaszczu i usiadła w fotelu, w którym zawsze siedział mąż. Milczała, wpatrując się w jeden punkt. Natalia też nie wiedziała, co powiedzieć sama była złamana.
Nie dam rady usłyszała słowa matki.
Przysiadła przed nią na piętach, wzięła jej zimne dłonie w swoje.
Czego nie dasz rady, mamo?
Wanda spojrzała na nią, jakby nie rozumiejąc pytania, i szepnęła:
Żyć bez niego. Nie dam rady.
Dopiero wtedy Natalia zrozumiała jakby nie było jej ciężko, matce było jeszcze gorzej.
*Czekała, aż ból minie*
Minął dokładnie rok. Wanda z córką uczyły się żyć bez Marka. Natalia powoli odzwyczajała się od jego głosu w słuchawce. Tak bardzo chciała go jeszcze usłyszeć. Wcześniej, gdy odwiedzała rodziców, zawsze widziała znajomy siwy czub głowy w starym fotelu przed telewizorem. A teraz? Nic. Został tylko ból. Czekała, aż ten rozdzierający duszę ból minie, ale dołączył do niego strach o matkę.
Boże, niech tylko mama to wytrzyma myślała Natalia, budząc się w nocy. I ta myśl nachodziła ją w różnych miejscach.
Wtedy sięgała po telefon i dzwoniła do matki. Nie w nocy, ale rano, w południe, wieczorem bała się o nią desperacko.
Natalia, nie dręcz się uspokajał ją często mąż, Jakub. Spójrz na siebie. Zgaszona, wychudła, nerwowa. Z mamą będzie dobrze. Jeszcze za mało czasu minęło, ale uwierz mi, wszystko się ułoży.
Może masz rację, Kuba. Ale za każdym razem, gdy na nią patrzę, boję się. Nie poznaję jej. Cicha, zamknięta w sobie. O czym tak cały czas myśli? Trzeba ją zaprosić do nas.
Natalia zadzwoniła. Matka odebrała cichym głosem.
Tak, córeczko
Mamo, przyjedź do nas. Sobota, możemy z Kacprem pójść do parku. Nie siedź sama.
Nie, córko, dzięki. Nie chce mi się wychodzić, a co dopiero jechać. Poza tym nie jestem sama, jestem z tatą w myślach.
WłaśnieNatalia przytuliła matkę mocniej, wiedząc, iż choć droga do ukojenia będzie długa, to teraz gdy stoją razem nic ich już nie złamie.