Tymczasem na startup-ie zebrała się dosyć liczna grupa osób. Czekali codziennych wytycznych, a raczej na powtórzenia wiadomości. Proste przekazy utrwalane dziesiątki razy. Jakby regulamin firmy, miał być czymś znanym na pamięć. Ktoś z mikrofonem w dłoni stał po środku. Coś mówił, ale z tej odległości nie było go słychać.
– Podejdźmy bliżej – zaproponowała Ewa.
Ruszyły, ale nie zdążyły sięgnąć celu swojej wędrówki, bo oto jakaś drama się wywiązała w owej ludzkiej zbieraninie.
– Nie świeć mi po oczach? – jeden damski głos wyraźnie się wyodrębniał
– Co? – tu zaznaczył się drugi, tym razem męski, ale mniej donośny, wręcz ledwo słyszalny.
– Co? … Jak to co? No jak… co!? GÓWNO !!- zniecierpliwiona kobieta nie przebierała w środkach.
Młody mężczyzna położył uszy po sobie i nie drążył. Widocznie uznał, iż zamieszanie nie jest najlepszym początkiem dnia. Próbował przenieść uwagę na rozmowy z kolegami, a ją zignorować. choćby udało mu się to. Burza ucichła. Przez chwilę, w gronie kobiet pojawiały się jeszcze dopowiedzenia sytuacji: „.jakaś afera?”, „świecił jej skanerem po oczach”, „debil”
Ewa i Wiktoria przystanęły, obserwując całe zdarzenie.
– To interesujący osobnik. Popatrz. Dwadzieścia kilka lat, okulary przeciwsłoneczne… po jakiego grzyba? – Ewa puknęła się w czoło.
– Może ma podbite oko… ? – Wiktoria snuła przypuszczenia.
– Nie zdziwiłabym się. Ten człowiek stwarza problemy. Mógł nie zauważyć ściany, ale i pięści – podniosła palec wskazujący prawej dłoni, na wysokość oczu – Kilka dni temu zgubił się na magazynie. Instruktor szukał go przez czterdzieści minut. W końcu go namierzył… po dźwięku.
– Nie rozumiem, jak to po dźwięku?
– Nie umiał znaleźć schodów, więc szarpnął pierwsze lepsze drzwi… – tu złożyła dłoń w pięść chwytną, która miała łapać klamkę – to było wyjście ewakuacyjne i załączył się alarm.
– Rzeczywiście, jest nieprzewidywalny – Wiktoria kręciła głową w niedowierzaniu.
– A może…
– Może co? – dopytywała Wiktoria.
– Może jest fanem muzycznych szaleństw i efektów świetlnych i sam chce je generować, laserowym krzyżem, gdzie bądź, byle istnieć w przestrzeni białych ścian… – snuła przypuszczenia Ewa.
– Albo ma podejrzanej wielkości źrenice, i uznał, iż lepiej ich światu nie pokazywać – wtórowała jej Wiktoria
– I czarną koszulkę, do szarych spodni.
Tu uśmiechnęły się do siebie.
– Gasnąca gwiazda, a może wschodząca?
– Zagubiona – skwitowała Ewa – to zagubiona na ziemi gwiazda, jak wiele tutaj. Świecą dziwnym, powyginanym blaskiem.
– Bo mają życie, jak ta blacha falista.
Jeszcze raz spojrzały w jego stronę. Akurat mocował się ze swetrem, kiedy postanowiły opuścić sytuację, jak turystki, które właśnie obejrzały lokalną osobliwość i nie wiedząc, jak by ją tu jeszcze skomentować, postanowiły milczeć.