Wystawa Jarosława Słomskiego, jest kolejną w cyklu indywidualnych prezentacji artystów i artystek w projekcie kuratorskim Marcina Mierzickiego pod wspólnym tytułem SYTUACJA JEST DOSKONAŁA. Projekt przewiduje szereg pokazów – sekwencji, złożonych z historii i modeli działania, które odkrywają subiektywne, niejednoznaczne „zwroty akcji”. Jest refleksją nad procesem twórczym, świadomie poddawanym próbie. Koncepcja odwrócenia „kadru” zakłada rewizję własnej aktywności, próbę pokazania innego bieguna, niekoniecznie związane z punktem krytycznym w swojej sztuce. Projekt realizowany jest na zaproszenie Galerii Entropia we Wrocławiu, w kontekście 35-lecia jej działalności.
„Na pierwszy rzut oka sytuacja jest doskonała. Wszystko idzie we właściwym kierunku. Jedno wynika z drugiego, drugie z trzeciego i tak dalej, jak po sznurku. Sytuacja jest doskonała… Czy w tym stwierdzeniu ukryta jest ironia?! Co to znaczy, iż sytuacja jest doskonała w sztuce i czy można to sobie wyobrazić? Łatwo wyobrazić sobie metodologię doszlifowywania poprzednio wykonanej pracy i oprzeć się na sprawdzonych decyzjach. Podpowiedzi logiki są uzasadnione. Trudno natomiast wyobrazić sobie metodologię doszlifowywania poprzednio wykonanej pracy kwestionując ją. Szlifowanie kwestionowania może się okazać najbardziej twórcze i wbrew pozorom logiczne, ale czy zaprowadzi we właściwym kierunku?” [J.S.]
Wystawa rzeźb i instalacji odnosi się do refleksji nad budowaniem świadomości artystycznej, rzeźbieniem i odrzeźbianiem siebie. Wizualizuje punkt teraźniejszy artysty, który zatrzymuje się i zastanawia, co adekwatnie robi. Poniżej rozmowa Marcina Mierzickiego z autorem wystawy.
Marcin Mierzicki: Wystawa jest wymagającym spektrum działań i decyzji, to rodzaj mapy, która opisuje jakiś obszar, albo celowo staje się „mało czytelna”, określa inne punkty i kieruje uwagę na co innego. W swojej wystawie poddajesz w wątpliwość „co jest czym”, skupiasz się na materii, ale zostawiasz dużo niedomówień, wyczuwalna jest atmosfera niepewnej równowagi, taka struktura to specyficzny balans „na styku” myśli i realnych działań. W jakim kierunku przesuwają się te działania?
Jarosław Słomski: Wystawę mógłbym roboczo podzielić na trzy obszary. Pierwszy obszar, czyli instalacja z autoportretem głaszczącym sierść, został skonstruowany w podobny sposób jak poprzednie wystawy – instalacja skupia na sobie uwagę, jest dopracowana, „przemyślana”, niesie konkretny komunikat. Jest głównym punktem. Na drugi obszar składają się dwie prace – instalacja z karimatą oraz klapki z napisem – które w swojej strukturze łączą trochę konkretu, a trochę nieczytelności. Można je rozłożyć na czynniki pierwsze i „interpretować”. Szczególnie klapki. Tu jest prosta sprawa – przerobiony readymade, odpowiednio oświetlony i zamontowany, z mottem na grzbiecie. Karimata z owłosionym prętem jest bardziej enigmatyczna, ale wycięty kształt uniesionej głowy umiejscawia ją w codziennych czynnościach, przyziemnej i znanej rzeczywistości. Trzeci obszar wystawy jest najmniej „czytelny”. To są rzeźby czysto estetyczne, do oglądania i odczuwania. Żadnych interpretacji. Główna instalacja jest w osobnym pomieszczeniu, pozostałe prace są pomieszane. Ciekawi mnie ten rozstrzał pomiędzy rzeźbą dopracowaną, a rzeźbą zrobioną „na kolanie”. I jedna i druga zajmuje równorzędne miejsce na wystawie, choć ta dopracowana jest „punktem głównym”, wokół którego krążą pozostałe. Dla mnie to te przedmioty tła, odrzuty zrobione na kolanie są bardziej intrygujące. Może dlatego, iż towarzyszy im rzeźba człowieka z wyrzeźbionym nosem, źrenicą. Tego nie wiem. Wystawę należy odbierać w całości, jako jedną, złożoną instalację.
W swoich pracach przywołujesz pewne sytuacje, fragmenty zdarzeń, momenty wyjątkowe dla ciebie. Eksploatujesz zapamiętane fragmenty rzeczywistości i odniesienia do historii. Jakie znaczenia mają narracje, które proponujesz?
Pochodzę z Górnego Śląska, który ma specyficzną historię. Od kilku lat skupiam się na wątkach związanych z Pyskowicami. To dla mnie istotny temat, ponieważ tam się wychowałem. Chcę znać historię ludzi i miejsc, w których spędzałem czas. Prawie 10 lat beztrosko grałem na stadionie Czarnych Pyskowice, nie wiedząc, iż znajdowały się tam baraki obozu pracy. Potrzebna jest mi ta świadomość, żeby nie czuć się anonimowo — byle gdzie i byle jak. Umieszczam w pracach wątki autobiograficzne, które są mi najbliższe nie dlatego, żeby opowiedzieć o sobie — zawsze wyciągam z nich analogie, metafory, które można odczytywać z zupełnie innych perspektyw. Poza tym mogę o nich więcej powiedzieć, bo odczuwam je na własnej skórze.
Tak było z pracą „ENERGYTHING” z poprzedniej wystawy w Entropii – gipsową puszką energydrinka z płaskorzeźbą Człowieka Witruwiańskiego z jednej strony, portretem Dalajlamy z drugiej. Spotkałem Dalajlamę przypadkiem przed hotelem Bilderberg w Rotterdamie. Ludzie nie dowierzali, kiedy opowiadałem. Jak zrobiłem o tym rzeźbę, nie dowierzali jeszcze bardziej. Wyciągnąłem z tego jakiś sens, zawarłem w pracy i przestało mi zależeć, czy ktoś to odbierze za prawdę czy fikcję. Spotkałem go, wiem co czułem, włożyłem to w rzeźbę i tyle. Czy zrobiłbym taką rzeźbę, gdybym go wtedy nie spotkał?
Na wystawie „Sytuacja jest doskonała” pokazałem siedzący w śpiworze, ubrany w roboczą kurtkę z kapturem autoportret, który głaszcze psią sierść w worku. Postać patrzy na telewizor, gdzie odtwarzane jest moje przetworzone portfolio. W tej instalacji inaczej podszedłem do historii i wątków autobiograficznych. Przede wszystkim skupiłem się na pokazaniu „wybranych prac”, ale nie można było im się przyjrzeć dłużej niż ułamki sekund. Bezużyteczne portfolio. Forma przetworzenia przypominała przebłyski, jakieś krótkie „wspominki”, które podświadomie na mnie działają. Portfolio jest dla mnie ciekawym punktem wyjścia – potraktowałem je jak materiał rzeźbiarski. Pytasz o znaczenia narracji, które proponuję. Trudno odpowiedzieć zbiorczo. Myślę, iż większość moich prac tworzonych jest z perspektywy „zdziwienia światem”. Nie mam ambicji wskazywania palcem – myśl to, myśl tamto. Tak trzeba, a tak nie. Kiedy przepisywałem zeszyt dziadka z języka polskiego z 1949 roku, chciałem opowiedzieć o dzieciach pogranicza i zmianach etnicznych, językowych, narodowych, które wpłynęły na kolejne pokolenia. Dzisiaj na świecie też są takie przygraniczne miejsca. A jak zrobiłem autoportret patrzący na zakleszczony, uśmiechnięty balon to chciałem powiedzieć, iż tak naprawdę nie wiem, gdzie jestem.
Jaki to ma wpływ i przełożenie na środki formalne, których używasz?
Staram się pracować z materiałami, które same w sobie coś symbolizują lub wykonywać pracę tak, aby sposób jej wykonania coś symbolizował. W „Przepisanym zeszycie” odwzorowałem 1 do 1 zeszyt dziadka z 49 roku i choć efektem końcowym był obiekt, to istotny był proces jego powstawania. Powtórzenie ruchu ręki, użycie podobnego narzędzia. W pracy „Bały” na przepuście kolejowym zawiesiłem wielkie, sześciometrowe, odpowiednio docięte firany. One same w sobie mają wiele znaczeń, szczególnie na Górnym Śląsku. W „Sytuacji doskonałej” odszedłem od tej metody i skupiłem się na materiałach codziennego, rzeźbiarsko-budowlanego użytku – gips, klej do płytek, cement, piasek, plastelina, metal, szary powertape. To, co miałem pod ręką w pracowni. Klapki „The nature of thinking is OK” znalazłem w pomieszczeniu obok. Piękna, interesująca forma klapka – przekształciłem tylko napis. Na wystawie niecodziennym materiałem była tylko psia sierść i karimata. Podstawowe materiały dają duże pole do działania. A o ile chodzi o metody przedstawiania, ekspozycji – ostatnio bawią mnie scenki rodzajowe. Ta banalna tautologia, jednoznaczny realizm. Dodałem do niej parę elementów i powstała jakaś absurdalna sytuacja. Jest w tym potencjał (śmiech).
Wielokrotnie rozmawialiśmy o różnych „perwersjach” na temat „celebrowania” wystawy. Jak do tego podchodzisz, czy ta wystawa jest czymś w rodzaju strefy przejściowej, zamyka albo określa jakiś czas, czy otwiera nowe możliwości?
Jak to mówią na boisku: jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Może jest tak, iż każda wystawa to zawsze opus magnum? Przy tej wystawie częściowo porzuciłem swoje dotychczasowe metody pracy i stworzyłem rzeźby bez „znaczeń i komunikatów”, czyste formy. Powstawały prawie do otwarcia wystawy. Coś nowego dla mnie. Nie ma żadnych tytułów. To również ma znaczenie. Więcej odczuwania, tworzenia atmosfery. Spojrzałem na siebie w inny sposób. Dużo to dla mnie znaczy. Ciągłe mielenie, przetwarzanie – może jest niewygodnie, ale wtedy naprawdę coś czuję. Nie wiem, w jakiej strefie umieściłbym tę wystawę – myślę, iż to jakaś odnoga, szutrówka.
Gdzie jest energia i potencjał w tej wystawie dla ciebie?
Myślę, iż w tych niedomówieniach, „atmosferycznych” okolicznościach, bezużyteczności. Pressing na znaczenie, może się okazać pułapką. Tak samo czytelność. Czy czytelność to przekleństwo sztuki?
Chcę cię podpuścić, dlatego spytam, czym twoim zdaniem jest sukces w sztuce ?
O, to jest dobre! Najtrudniejsze na sam koniec! Myślę, iż w samej sztuce nie ma takiej kategorii jak sukces. Co to może być? Nie wiadomo do końca, czym sztuka jest, a co dopiero sukces w sztuce. Ciągły potencjał twórczy? Złapanie nieuchwytnego? Jak mogłaby wyglądać sytuacja doskonała w sztuce? A poza sztuką? Lepiej dostać bombonierkę czy dorabiać w budowlance?
Ja widzę „bombonierkę na budowie”… (śmiech)
Jarosław Słomski, ur. 1994 r. w Pyskowicach, absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, gdzie w 2021 r. obronił dyplom z rzeźby w pracowni prof. Grażyny Jaskierskiej-Albrzykowskiej. Posługując się rzeźbą, obiektem i performance tworzy symboliczne komunikaty i komentarze odnoszące się do rzeczywistości.