Synu, proszę, zaopiekuj się chorą siostrą. Nie możesz jej porzucić! wyszeptała matka.
Synu, dom ojca będzie twój. Ale błagam, zajmij się siostrą. Nie opuszczaj jej! szepnęła, a każde słowo rozrywało mu serce.
Posłuchaj mnie, synu wydusiła ledwie słyszalnym głosem.
Każde słowo przychodziło z trudem. Choroba pożerała ją bez litości. Leżała w łóżku, wychudzona, niemal przezroczysta. Łukasz ledwie ją poznawał. Kiedyś była silna, uśmiechnięta, pełna życia. A teraz
Łukaszu, proszę, nie zostawiaj Marysi Jest delikatna. Inna, ale nasza. Obiecaj mi Matka ścisnęła jego dłoń z niespodziewaną siłą. Skąd miała jeszcze tyle mocy?
Łukasz się skrzywił. Spojrzał ukradkiem na starszą siostrę, Marysię, która bawiła się lalkami w kącie ich małego mieszkania w Lublinie. Miała już ponad czterdzieści lat, ale wciąż gaworzyła jak dziecko, śmiejąc się beztrosko, jakby nie rozumiała, iż matka umiera.
Łukasz miał życie poukładane: firmę budowlaną, drogi samochód, duży dom nad Wisłą. Ale tam nie było miejsca dla Marysi. Jego dzieci się jej bały, a żona, Kasia, nazywała ją wariatem. Choć Marysia była spokojna, niewinna, jak dziecko.
No wiesz mam rodzinę a Marysia to mamrotał, próbując uwolnić dłoń z uścisku matki.
Synu, dom ojca należy do ciebie Dla Marysi zostawiłam trzypokojowe mieszkanie. Wszystko jest uregulowane.
Skąd pieniądze?! Łukasz i Kasia wymienili zdumione spojrzenia. Ich twarze rozjaśniły się chciwym błyskiem.
Opiekowałam się starą nauczycielką Nosiłam jej jedzenie, leki Była dobra. Nie spodziewałam się, iż zostawi mi mieszkanie. Przepisałam je na Marysię, by miała dach nad głową. Ale ty ty pilnuj jej, proszę Później będzie dla twoich dzieci. Kto wie, jak długo pożyje
Tej nocy matka umarła.
Marysia zdawała się nie rozumieć, iż została sierotą. Łukasz zabrał ją do siebie i natychmiast zaczął remontować jej mieszkanie.
Po co Marysi tyle miejsca? Niech zostanie z nami. Wynajmiemy je.
Kasia początkowo nie protestowała. Marysia nie sprawiała kłopotów: bawiła się całymi dniami, śmiejąc się cicho. Ale jej dziwactwa przerażały Kasię. Dzisiaj jest spokojna, a jutro?
Trochę cierpliwości prosił Łukasz. ale po pół roku, z pomocą znajomego notariusza, przepisał na siebie dom i mieszkanie siostry. Oszukał Marysię, podsuwając jej dokumenty do podpisu bez wyjaśnień.
Wtedy zaczął się koszmar.
Gdy Łukasz był w pracy, Kasia znęcała się nad Marysią: krzyczała, zamykała ją w pokoju, czasem dawała karmę dla kotów. Marysia płakała, przerażona. Pewnego dnia Kasia ją uderzyła. Marysia, spanikowana, zrobiła się w majtki.
Nie dość, iż jesteś debilem, to jeszcze srasz ze strachu?! Wynoś się z mojego domu!
Wyrzuciła jej rzeczy do worka i wypchnęła za drzwi.
Gdzie Marysia? spytał Łukasz wieczorem, rozciągając się w łóżku.
Wyprowadziła się! warknęła Kasia. Zasikała się, potem zamknęła w pokoju. Kiedy otworzyłam, uciekła z torbą. Nie będę gonić wariatki!
Łukasz milczał. W końcu mruknął: No dobrze, skoro odeszła i włączył telewizor. A tak w ogóle, znalazłem najemców.
Noc wydała mu się długa. Myślał o Marysi. Gdzie była? Była jak małe, bezbronne dziecko. Zasnął dopiero nad ranem, śniąc o matce:
Prosiłam cię, synu mówiła z trumny, grożąc mu palcem.
Sen prześladował go tygodniami. W końcu nie wytrzymał. Po dwóch miesiącach zadzwonił do swojej chrzestnej, Anny:
Co, Łukaszu, sumienie cię gryzie? odpowiedziała zimno. Dobrze, iż wpadłam do twojej matki. Znalazłam Marysię przerażoną, zabrałam ją do siebie. Zajmę się nią. Nie potrzebuję jej mieszkania. Ty żyj ze wstydem!
O Boże, chrzestna jęknął, odkładając słuchawkę. Poczuł ulgę: Marysia była bezpieczna.
Ale umarła dwa miesiące później, na tę samą chorobę co matka. Łukasz nie przyszedł na pogrzeb miał pilne sprawy.
Minęło dziesięć lat. Teraz Łukasz leżał chory, torturowany bólem i wyrzutami sumienia. Kasia żyła z innym mężczyzną. Dzieci odwiedzały rzadko, krzywiąc się: Śmierdzisz chorobą
Pewnego dnia Kasia weszła z dokumentami:
Podpisz, trzeba załatwić sprawę z firmą.
Podpisał. Później zrozumiał: to była darowizna domu. Potem firmy. Za późno. Przypomniał sobie matkę i Marysię. Łzy spływały mu po policzkach.
Wybaczcie mi szepnął w pustkę, która go pochłaniała.











