„Moja synowa choćby się nie kryje z tym, iż mnie nienawidzi” – zadzwoniła do mnie i oskarżyła, iż próbuję zniszczyć jej małżeństwo z Michałem.
Jestem, Krystyna Nowak, zwykłą sześćdziesięcioletnią kobietą, matką jednego syna. Całe życie mu poświęciłam, wychowywałam go sama, odkąd mąż odszedł, kiedy Michał miał zaledwie dwa lata. Pracowałam jako pielęgniarka w przychodni, harowałam na nocnych dyżurach, żeby syn miał wszystko – czyste koszule, zeszyty do szkoły, ciepły obiad.
Wyrósł na dobrego człowieka – życzliwego, kulturalnego. Jestem z niego dumna. Ale teraz mam wrażenie, iż wszystko zmarnował dla kobiety, która nie tylko mnie nie szanuje, ale choćby nie ukrywa swojej nienawiści. Jego żona – Ewelina.
Od pierwszego wejrzenia wydała mi się… zbyt. Zbyt głośna, zbyt wyniosła, zbyt ostra. Gdy Michał pierwszy raz ją przedstawiał, od razu poczułam coś niepokojącego – w jej spojrzeniu, w sposobie bycia. Oczy jak węgiele patrzyły na mnie wyzywająco, a twarz nie okazała choćby cienia uprzejmości. Ale wtedy sobie pomyślałam: to uprzedzenie. Michał jest zakochany, powinnam przynajmniej spróbować ją zaakceptować.
Poszliśmy do kawiarni, żeby się lepiej poznać. I już wtedy wiedziałam – będzie ciężko. Bez skrupułów zbeształa kelnera, kazała wymienić deser, bo był „niefotogeniczny”, jak to ujęła. Mówiła przez zęby, jakby wszystkie wokół były służbą. A ten strój… krótki kombinezon, odsłaniający, co się da, i dekół aż do pasa. I to na spotkanie z przyszłą teściową. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie wyciągnąć Michała na rozmowę.
Z początku myślałam, iż to przez nerwy, stres. Ale nie. Z czasem było tylko gorzej. Po ślubie Michał prawie nie dzwonił. Nie narzucałam się, ale tęskniłam. W końcu po miesiącu nie wytrzymałam – zadzwoniłam sama. A w słuchawce – lodowaty chłód. Kiedy indziej, gdy on do mnie dzwonił, słyszałam wyraźnie głos Eweliny w tle: „Odłóż już tę słuchawkę, wystarczy tej gadki”. Nie szeptała, mówiła to głośno, demonstrowała.
Nie chciałam robić scen, ale w końcu zapytałam Michała – o co chodzi? Westchnął i wyjaśnił. Okazało się, iż Ewelina ma trudną przeszłość. W młodości romans, ciąża, zdrada… Straciła dziecko. Potem chodziła na terapię, leczyła się. Michał zapewniał, iż teraz jest w porządku, tylko trochę przewrażliwiona. Ale ja czuję – to nie przewrażliwienie. To wrogość. Otwarta i zła.
Kilka dni później Ewelina zadzwoniła sama. Krzyczała. Oskarżała mnie o wszystko, co się da. Że specjalnie próbuję przeciwstawić jej syna, iż chcę zniszczyć ich rodzinę, iż wtrącam się w ich życie. Byłam w szoku. Ja?! Ja, która życie oddałam synowi, wychowałam go sama, nagle jestem potworem?
Michał, jak zwykle, nie stanął w mojej obronie. Ani słowa. Tylko powtórzył to, co zawsze: „Mamo, jestem dorosły, mam swoją rodzinę”. A kim ja jestem? Nikim? Kobieta, która urodziła i wychowała, nie ma już prawa choćby do rozmowy?
Mieszkają w jej mieszkaniu. Trzypokojowe, po remoncie. Ewelina chwaliła się, iż to jej zasługa, sama kupiła. No tak, mieszkanie to istotny argument. Ale czy przez metry kwadratowe warto odrywać syna od matki?
Nie wymagam niczego. Nie proszę o pieniądze, nie wciskam się z wizytami. Chciałam tylko zostać częścią jego życia. Usłyszeć, jak mu się wiedzie, przyjechać czasem, przytulić. Czy to zbrodnia?
Czasem myślę, iż Ewelina po prostu jest zazdrosna. Nie o Michała, nie. O mój wpływ. Chociaż co za wpływ – zostały tylko wspomnienia. Z nią mówi na wszystkie możliwe tematy, a ze mną – oficjalnie i zdawkowo. Jakbym była obca.
Ale wciąż mam nadzieję. Że Michał otworzy oczy, zrozumie, iż nie wolno tak – wymazywać matki z życia tylko dlatego, iż żona tak każe. Że będą mieć szczęśliwe małżeństwo, iż w końcu pojmą, iż miłość do matki to nie zdrada wobec żony.
Spełniłam swoją rolę. Urodziłam, wychowałam, postawiłam na nogi. A teraz – puszczam. Ale wciąż czekam. Że przypomni sobie. Zadzwoni. Przytuli. Nie z obowiązku. Tylko z miłości.