„Moja synowa choćby nie ukrywa, iż mnie nienawidzi” – zadzwoniła do mnie i oskarżyła, iż próbuję zniszczyć jej małżeństwo z Krzysztofem
Jestem Grażyna Nowak, sześćdziesięcioletnią kobietą, matką jedynego syna. Całe życie poświęciłam jemu, wychowywałam go sama, po tym jak mąż odszedł, gdy Krzyś miał zaledwie dwa lata. Pracowałam jako pielęgniarka w przychodni, harowałam na nocnych dyżurach, żeby syn miał wszystko – czystą koszulę, zeszyty do szkoły, ciepłą kolację.
Syn wyrósł na dobrego człowieka, życzliwego, kulturalnego. Jestem z niego dumna. Ale teraz wydaje mi się, iż wszystko zmarnował dla kobiety, która nie tylko mnie nie szanuje, ale choćby nie kryje swojej nienawiści. Jego żona to Kornelia.
Od pierwszego wejrzenia wydała mi się… zbyt. Zbyt głośna, zbyt wyniosła, zbyt ostra. Gdy Krzysztof pierwszy raz ją przyprowadził, od razu poczułam niepokój – w jej spojrzeniu, w sposobie bycia. Ogromne ciemne oczy patrzyły na mnie z wyzwaniem, a na twarzy nie było śladu uprzejmości. Wtedy jednak pomyślałam: to uprzedzenie. Krzysiu jest zakochany, więc powinnam spróbować ją zaakceptować.
Poszliśmy do kawiarni, by się lepiej poznać. Już wtedy zrozumiałam: z nią będzie trudno. Bez skrępowania beształa kelnera, kazała wymienić deser, bo był „nie dość fotogeniczny”. Mówiła przez zęby, jakby wszyscy wokół byli służbą. A jej strój… mini-kombinezon, odsłaniający wszystko, co możliwe, i dekolt do pasa. I to na spotkaniu z przyszłą teściową. Ledwo powstrzymałam się, by nie wyciągnąć syna na osobność.
Zrzuciłam to na nerwy, na stres. Ale nie. Z czasem było tylko gorzej. Po ślubie Krzyś rzadko dzwonił. Nie narzucałam się, ale tęskniłam. W końcu zadzwoniłam sama. W słuchawce – lodowaty chłód. Innym razem, gdy oddzwaniał, wyraźnie słyszałam Kornelię w tle: „Odłóż słuchawkę, wystarczy już z nią gadać”. Nie szeptała, mówiła to głośno, na pokaz.
Nie chciałam robić scen, ale pewnego dnia spytałam Krzysztofa – co się dzieje? Westchnął i wyjaśnił. Okazało się, iż Kornelia ma trudną przeszłość. W młodości był romans, ciąża, zdrada… Straciła dziecko. Potem chodziła na terapię. Twierdzi, iż teraz jest w porządku, tylko trochę przewrażliwiona. Ale ja czuję – to nie przewrażliwienie. To wrogość. Otwarta, zła.
Kilka dni po tej rozmowie Kornelia sama do mnie zadzwoniła. Krzyczała. Oskarżała mnie o wszystko. Że specjalnie nastawiam syna przeciwko niej, iż chcę zrujnować ich związek, iż wtrącam się w ich życie. Byłam w szoku. Ja?! Ja, która całe życie poświęciłam synowi, wychowałam go sama, teraz jestem potworem?
Krzysztof, jak zwykle, nie stanął w mojej obronie. Powtarzał tylko: „Mamo, jestem dorosły, mam własną rodzinę”. A kim ja jestem? Już nikim? Kobieta, która go urodziła i wychowała, nie ma choćby prawa do zwykłej rozmowy?
Mieszkają w jej mieszkaniu. Trzypokojowe, po remoncie. Kornelia chwaliła się, iż to jej zasługa, iż sama je kupiła. Rozumiem, iż mieszkanie to poważny argument. Ale czy metry kwadratowe są ważniejsze niż więź z matką?
Nic nie wymagam. Nie proszę o pieniądze, nie narzucam się z wizytami. Chciałam tylko być częścią jego życia. Zapytać, co u niego, odwiedzić, przytulić. Czy to zbrodnia?
Czasem myślę, iż Kornelia po prostu zazdrości. Nie Krzysztofowi, nie. Mojemu wpływowi. Chociaż jaki tam wpływ – został tylko cień. Z nią rozmawia na wszystkie tematy, a ze mną – oficjalnie i zdawkowo. Jakbym była obca.
Ale wciąż mam nadzieję. Że otworzy oczy, zrozumie, iż nie można tak – wymazywać matki z życia tylko dlatego, iż tak każe żona. Że ich małżeństwo będzie trwałe, iż pojmą, iż miłość do matki to nie zdrada wobec żony.
Wypełniłam swoją rolę. Urodziłam, wychowałam, postawiłam na nogi. A teraz – puszczam. Ale przez cały czas czekam. Że jednak przypomni sobie. Zadzwoni. Przytuli. Nie z obowiązku. Tylko z miłości.