„Synowa domaga się równej miłości do dzieci, ale ja nie potrafię…”

twojacena.pl 1 tydzień temu

Nie jestem z tych kobiet, które lekko odrzucają cudze losy. Życie wiele mnie nauczyło. Samodzielnie wychowałam dwoje dzieci, przeszłam przez trudności i rozczarowania, znam wartość prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko ma gorączkę, a ty jesteś sama — przy nim, i nikt więcej nie jest potrzebny. Ale są rzeczy, których nie da się wymusić. choćby miłości.

Gdy mój syn Tadeusz oznajmił, iż chce poślubić kobietę z dzieckiem, nie sprzeciwiałam się. Wsparłam go jako matka, bo widziałam, iż jest naprawdę zakochany. A dla mnie ważne było tylko to, by syn był szczęśliwy. By go kochano, by go ceniono. Reszta? Niech będzie, byle prawdziwie. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o Wandzie, jego wybrance. Samotnie wychowuje córeczkę, mąż uciekł — takich kobiet się nie potępia, tylko próbuje zrozumieć. Ale…

Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Zosi, córce Wandy z pierwszego małżeństwa, teraz sześć lat, a naszemu wspólnemu wnuczkowi Jasiowi — zaledwie dwa. Zosia jest mądra, ładna, spokojna. Ale jednak… nie jest moją krwią. Owszem, robię, co mogę. Daję im prezenty, równe, by nie było urazy, nie dzielę groszem. Mogę poczytać Zosi bajkę, pobawić się w dom, pomóc z lekcjami. Ale moje serce — jest przy Jasiu. W nim widzę swojego Tadka, rysy mojego zmarłego męża. Z nim czuję tę więź, która aż oddech zapiera. A Zosia… to po prostu dobre, życzliwe uczucie. Nic więcej.

I właśnie to stało się powodem kłótni z Wandą. Ona, widzisz, żąda, abym kochała Zosię tak samo, jak Jasia. Jakby miłość można było włączyć na rozkaz. Nie, moja droga, tak się nie da. Nie potrafię grać przed publicznością. Mogę pomóc, być blisko, wesprzyć — ale nie udawać.

Nie mam pretensji do Zosi. To tylko dziecko w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie — to nie moja wina. Wanda sama opowiadała, jak jej matka, na emeryturze, rzadko zabiera dzieci. Jak bez zapowiedzi nie wpuści ich choćby do domu, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań. Więc dlaczego wszystkie zarzuty spadają na mnie?

Ja, w przeciwieństwie do świekry, zawsze jestem blisko. Na pierwsze wezwanie. Albo ubrania przywiozę, albo zakupy, albo Zosię na zajęcia odprowadzę. I wszystko to — z sercem. Ale tylko z tym uczuciem, jakie mogę dać. Więcej — nie. Nie proście.

Wanda coraz częściej wita mnie chłodem. Każdy prezent ocenia wzrokiem, jakby liczyła jego wartość. „A Zosia co? Dlaczego Zosia dostała tylko książkę, a Jasio samochodzik?” Jak jej wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z myślą o niej, iż to coś, co pasuje do jej zainteresowań? Ale nie — dla niej odpowiedź jest zawsze ta sama: „Nie kocha pani mojej córki.” Próbuję delikatnie przekazać — nie muszę kochać. Miłość się zyskuje, rodzi, nie da się jej zmierzyć. Jestem dla Zosi dobra. Czy to nie wystarczy?

Z Tadkiem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Wytłumaczyłam, iż Zosi nie odrzucam. Że staram się być uważna. Ale nie potrafię zmusić się, by kochać jednakowo. I jeżeli on z żoną będą nalegać, bym czuła to… czego nie czuję — lepiej ograniczyć kontakty, niż udawać. Zrozumiał. Mądry z niego chłopak. Ale teraz stoi między żoną a matką jak między młotem a kowadłem. I nie wie, po której stronie stanąć.

A ja… Zmęczyło mnie tłumaczenie oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko dla jednego dziecka — z krwi. Dla drugiej — jestem po prostu dobrą dorosłą. To uczciwe. To adekwatne. To nie krzywdzi dziecka. Ale żądać więcej — to okrucieństwo.

I wiesz co? Nie jestem zła. Po prostu nie chcę, by mnie potępiano za to, iż nie umiem przeskoczyć zasamego siebie.

Idź do oryginalnego materiału