**20 maja 2023 r.**
Dzisiaj znów miałem dość. Ostatnia kropla przelała czarę. Wróciłem z pracy zmęczony, a tu jak zawsze – bałagan, nieporządek i głodna rodzina.
Ewa stała w kuchni i szorowała przypaloną patelnię. Teściowa, jak zwykle, zostawiła po sobie syf. Mleko się wylało, kasza się przypaliła, a teraz wszystko zaschło na blasze.
— Ewuniu! — rozległ się z pokoju głos Haliny Stanisławównej. — Jak długo jeszcze tam będziesz? Chcę herbaty!
Ewa westchnęła, opłukała gąbkę i postawiła czajnik. Dziewiąta wieczorem, ledwo wróciła z pracy, a teściowa cały dzień w domu, a herbaty sobie nie zrobi.
— Już niosę, Halino Stanisławno! — odpowiedziała, starając się, by w głosie nie było słychać irytacji.
Tymczasem ja siedziałem w salonie przed telewizorem, choćby głowy nie podniosłem, gdy żona przechodziła z tacą. Tak codziennie. Wracam z roboty, jem kolację i siadam przed telewizorem. A reszta – dom, matka, gospodarstwo – to sprawy Ewy.
— Zapomniałaś cukru! — warknęła niechętnie Halina Stanisławna, gdy Ewa postawiła przed nią filiżankę. — I ciastek nie ma. Jak pić herbatę bez ciastek?
— Ciastka skończyły się wczoraj — cicho odparła Ewa. — Jutro kupię.
— Widzisz, nie pilnujesz! Za moich czasów gospodyni zawsze wiedziała, co w domu jest, a czego nie. Ja jednego syna sama wychowałam, dom utrzymywałam i w pracy się wyrabiałam. A wy, młodzi, tylko po sklepach się włóczycie i w telefonach siedziecie.
Ewa milczała. Kłócić się nie ma sensu, to już zrozumiała. Halina Stanisławna zawsze znajdzie powód, by ją skrytykować. Albo zupa za słona, albo kurz gdzieś niezetarty, albo telewizor za głośno, albo za cicho. Czasem wydawało mi się, iż matka specjalnie szuka powodów, by się przyczepić.
— A Zosię znowu nie odebrałaś z przedszkola — ciągnęła teściowa, popijając herbatę. — Dzwoniła wychowawczyni, pytała, gdzie mama. Wstyd mi było, słowo daję.
— Prosiłam, żeby pani ją odebrała, miałam zebranie do siódmej — próbowała wytłumaczyć Ewa.
— A ja co, niańka jestem? Mam swoje sprawy. Za moich czasów kobiety i pracowały, i dzieci same wychowywały, bez niań i babć.
Ewa wyszła do kuchni i zaczęła zmywać naczynia. Ręce jej drżały ze złości. Zosia została w świetlicy do wpół do ósmej, płakała, bo wszystkie dzieci już poszły. A Halina Stanisławna cały dzień w domu, telewizor oglądała, a wnuczki odebrać nie mogła.
W pokoju na stole leżała sterta rysunków. Zosia każdego dnia przynosiła coś z przedszkola — rysunek, wyklejankę. Pokazywała mamie, opowiadała, jak to robiła. A potem pytała:
— Mamo, a dlaczego babcia na mnie nie patrzy? Pokazuję jej rysunek, a ona się odwraca.
Jak wytłumaczyć sześciolatce, iż babcia uważa ją za przeszkodę? Że odkąd wprowadziliśmy się do Haliny Stanisławównej, starsza kobieta tylko narzeka, iż w domu hałas, iż dziecko wszystko rusza, wszystko psuje.
A zaczęło się tak dobrze. Gdy przyprowadziłem Ewę na pierwsze spotkanie, matka była uprzejma, pytała o pracę, o rodzinę. choćby powiedziała:
— Fajna dziewczyna, Krzysiu. Widać, iż dobrze wychowana. Żeń się, już czas.
Wesele było skromne, ale wesołe. Halina Stanisławna pomagała z jedzeniem, krzątała się, cieszyła. Ewa myślała, iż mają szczęście do rodziny, iż teściowa będzie jak druga matka.
Gdy urodziła się Zosia, Halina Stanisławna początkowo była zachwycona. Wnuczka, ślicznotka, mądra! Pomagała z dzieckiem, gotowała zupy, prasowała pieluchy. Ewa pracowała na pół etatu, dawała radę z domem i malutką.
Ale stopniowo coś się zmieniało. Najpierw drobne docinki: pielucha źle zawiązana, kaszka za rzadka. Potem uwagi stały się poważniejsze.
— Ty w ogóle nie rozumiesz dzieci? — oburzała się Halina Stanisławna. — Krzysiu w jej wieku sam jadł, a twoja choćby łyżki do ust trafić nie umie!
— Ma dopiero rok i trzy miesiące — nieśmiało odpowiadała Ewa.
— No właśnie! Rozpieszczasz! Ja Krzysia trzymałam krótko, i patrz, człowiek wyrósł.
Ja zwykle w takich rozmowach nie uczestniczyłem. Wracałem zmęczony z pracy, jadłem kolację i siadałem przed telewizorem. Na uwagi matki tylko kiwałem głową lub machałem ręką.
— Mamo, nie czepiaj się — czasem mówiłem. — Ewa dobrze sobie radzi.
Ale częściej milczałem. A gdy Ewa próbowała ze mną rozmawiać, skarżyła się na ciągłą krytykę, wzruszałem ramionami.
— Nie przejmuj się. Mama taka jest, lubi kontrolować. Poczekaj, przyzwyczai się.
Tylko iż Halina Stanisławna się nie przyzwyczaiła. Wręcz przeciwnie – z każdym rokiem była bardziej wymagająca i kapryśna. Zwłaszcza po tym, jak wprowadziliśmy się do jej mieszkania. Nasze kawalerka była za ciasna dla rodziny z dzieckiem, a u Haliny Stanisławównej były dwa pokoje, w dobrej dzielnicy.
— Przeprowadźcie się — zaproponowała. — Po co wam dodatkowe wydatki? I mnie raźniej będzie.
Na początku było wygodnie. Zosia dostała własny pokój, nie trzeba było płacić czynszu. Ale gwałtownie Ewa zrozumiała, iż wpadła w pułapkę.
— To mój dom — przypominała Halina Stanisławna przy każdej okazji. — I tu moje zasady. Nie podoba się – możecie się wyprowadzić.
A wyprowadzić się nie było gdzie. Na wynajem nie starczało, a na własne mieszkanie trzeba było długo zbierać. Na moje propozycje o wyprowadzce Ewa odpowiadała:
— Po co? Po co wydawać pieniądze? Mama ma rację, tu jest wygodnie.
Wygodnie było tylko mnie. Żyłem z matką przed ślubem i po ślubie nic się nie zmieniło. Mama gotowała, prała, sprzątała. Tylko teraz robiła to Ewa.
— Halino Stanisławno, może pani pójdzie po chleb? — pewnego dnia poprosiła Ewa. — Zosia ma gorączkę, nie chcę jej ciągać na dwór.
— A ja co, służąca jestem? — obraziła się teściowa. — Chleb to twój obowiązek. Ja już swoje odrobi