To było zwykłe sobotnie przedpołudnie. Cichy poranek, czajnik na kuchence, słońce leniwie przedzierające się przez firanki. Siedziałam przy stole, jak zwykle, z kubkiem mocnej herbaty, gdy zadzwonił telefon. Na ekranie – mój syn, Jakub. Jedyny. Moje światło, moja duma, moja dusza. Całe moje życie kręciło się wokół niego. Dawałam mu wszystko: miłość, troskę, nieprzespane noce, ostatnie grosze z portfela. Po jego ślubie telefony stały się rzadkością, ale każdy był jak łyk świeżego powietrza.
— Mamo, musimy porozmawiać — zaczął. Głos miał opanowany. Niemal chłodny. Nienaturalny.
Coś we mnie się ścisnęło.
— Oczywiście, synku. Co się stało? — spytałam, czując już, jak serce zaczęło bić szybciej.
Zamilkł na chwilę, a potem, jakby zbierał się na odwagę, powiedział:
— Mamo, z Anetą… postanowiliśmy, iż musisz zrozumieć – nie możemy się już tak często widywać.
Nie od razu zrozumiałam. A może nie chciałam zrozumieć. On mówił dalej:
— Mamy swoje życie, swoje plany, swoje sprawy. A ty… zbyt często się wtrącasz. Aneta mówi, iż dzwonisz zbyt często. Przyjeżdżasz bez zapowiedzi. Jesteśmy zmęczeni. Potrzebujemy dystansu. Przestrzeni. Spokoju.
Siedziałam w milczeniu, niezdolna wykrztusić ani słowa. W głowie słyszałam tylko jedno pytanie: Co zrobiłam źle?
— Kubusiu… — szepnęłam. — Chciałam tylko być blisko. Przecież… nie robię tego ze złości. Po prostu tęsknię.
— Wiem, mamo — przerwał. — Ale teraz jest inaczej. Chcemy żyć swoim życiem. Potrzebujemy… odseparować się. Rozumiesz?
Kiwnęłam głową, choć tego nie widział. W oczach miałam łzy. Dłonie drżały. Wymówiłam z trudem:
— Dobrze. Zrozumiałam.
Rozmowa skończyła się szybko. Pożegnał się spokojnie, może choćby z ulgą. A ja zostałam w tym samym miejscu, w tej samej kuchni, z tą samą filiżanką, w której herbata dawno już ostygła.
Obróciłam się w stronę ściany, gdzie wisiały stare zdjęcia. Oto Jakub – jeszcze malutki, w pierwszej klasie. Oto – na studniówce. A tutaj – z bukietem, stoi obok Anety w urzędzie stanu cywilnego. Na wszystkich tych fotografiach – ja byłam obok. Zawsze byłam blisko. Zawsze.
Przypominałam sobie, jak nosiłam go na rękach, gdy chorował. Jak siedziałam nocami, czytając mu książki. Jak pomagałam w lekcjach, w wyborze studiów, jak wspierałam po pierwszym złamanym sercu. A teraz, gdy w moim życiu został tylko on – on mówi, iż nie ma już dla mnie miejsca.
Coraz częściej myślę, iż starość to nie wiek, ale uczucie bycia niepotrzebnym. To moment, gdy ci, których kiedyś podnosiłeś z kolan, patrzą na ciebie jak na przeszkodę. Jak na natrętny cień przeszłości, który trzeba usunąć z nowego, szczęśliwego życia.
Moi znajomi opowiadają, jak niańczą wnuki, jak dzieci zapraszają ich na obiady, radzą się, dzielą się życiem. A ja? Boję się zadzwonić. Boję się usłyszeć irytację w głosie. Boję się, iż znów będę „zbyt natrętna”. Że znów powiedzą – „jesteśmy zmęczeni tobą”.
Najgorsze jest to, iż nie prosiłam o wiele. Nie chciałam pieniędzy, nie żądałam pomocy. Pragnęłam tylko czasem być blisko. Widzieć, jak żyje mój syn. Upiec mu placek, zapytać, co u niego. Czy to naprawdę tak wiele?
Nie jestem święta. Może dzwoniłam zbyt często. Może bywałam zbyt emocjonalna. Ale tęskniłam. Puste mieszkanie, telewizor w kuchni i garść starych fotografii – oto całe moje życie.
Minęło już kilka tygodni. Jakub nie dzwonił. Ani on, ani Aneta. Dotrzymałam obietnicy – nie przeszkadzam. Żyję w swoim milczeniu. Patrzę przez okno i myślę: może to jest finał tej miłości, którą w niego włożyłam? Tak nagły i chłodny finał?
Jest mi smutno. Ale nie złoszczę się. Nie życzę źle. Po prostu nie pojmuję, jak to się stało, iż jedyny człowiek, dla którego żyłam, teraz pragnie, bym zniknęła z jego życia.
I wiecie, co jest najstraszniejsze? Nie pustka w domu. Nie cisza. ale świadomość, iż w czyimś życiu, gdzie byłeś wszystkim – teraz jesteś nikim.