Syn Oskarżył Mnie o Rozpad Rodziny, bo Poprosiłam o Umycie Naczyń

twojacena.pl 2 dni temu

Miałam zaledwie 22 lata, gdy mąż zostawił mnie samą z malutkim synem, Krzysiem. Miał wtedy ledwie dwa latka. Mężowi znudziło się dźwiganie ciężaru życia rodzinnego – stwierdził, iż nie chce pracować i wydawać pieniędzy na nas. Po co utrzymywać rodzinę, skoro można wszystko przeznaczyć na siebie i kochankę? Nieważne, jaki był jako mąż, razem było łatwiej. Ale gdy odszedł, cały świat spadł na moje barki.

Krzyś poszedł do przedszkola, a ja zrobiłam wszystko, żeby znaleźć pracę. Czasem wracałam do domu padnięta ze zmęczenia, ale zawsze panował w nim porządek: obiad ugotowany, dziecko nakarmione, ubrania uprane i wyprasowane. Tak mnie wychowała mama, a moje pokolenie rozumiało, czym jest obowiązek. Przyznaję, trochę rozpuściłam syna. W wieku 27 lat Krzyś nie umiał choćby usmażyć ziemniaków. Gdy się ożenił, miałam nadzieję, iż jego żona, Jola, przejmie troskę o niego, a ja w końcu zajmę się sobą – swoimi pasjami, może choćby dodatkową pracą. W skrócie: będę żyć spokojnie.

Ale poszło nie tak. Krzyś oświadczył, iż on i Jola wprowadzają się do mojego mieszkania w Krakowie – „na trochę”. Nie byłam zachwycona, ale się zgodziłam. Myślałam, iż Jola będzie gotować, prać mu ubrania, a ja jakoś to zniosę. Rzeczywistość okazała się koszmarem.

Jola okazała się leniem. Nie sprzątała ze stołu, nie myła naczyń, nie prała ani swoich, ani Krzysiowych ubrań, choćby odkurzacz leżał nietknięty. Absolutnie nic nie robiła! Przez trzy miesiące obsługiwałam trzy osoby. Czy tego właśnie chciałam na starość?

Gdy Krzyś zdecydował, iż będzie jedynym żywicielem rodziny, Jola nie pracowała. Od rana do wieczora, zanim mąż wrócił z roboty, albo gadała z koleżankami, albo wgapiona była w telefon. A ja? Dalej chodziłam do pracy. Wracam – a tu chaos: ubrania porozrzucane, w lodówce pusto, obiadu nie ma. Musiałam ciągnąć się do sklepu, kupować zakupy, gotować kolację, a potem zmywać stertę brudnych naczyń. Jola choćby nie myślała, żeby poczuć się winna.

Pewnego dnia, gdy zmywałam, przyniosła mi talerz, który stał u nich w pokoju od kilku dni. Resztki jedzenia spleśniały, a do tego latały nad nimi muszki. Zacięłam zęby, ale przemilczałam sprawę. Kiedy jednak przyniosła kolejny taki talerz, nie wytrzymałam.

„Jola, jeżeli masz choć odrobinę sumienia, mogłabyś chociaż raz pozmywać” – powiedziałam, starając się mówić spokojnie.

I jak myślicie, przeprosiła? Nie. Następnego dnia wynieśli się – wynajęli mieszkaniem. A Krzyś oskarżył mnie, iż próbuję zniszczyć jego rodzinę. W jaki sposób? Bo poprosiłam jego żonę, żeby pozmywała?

Dzięki Bogu, w moim domu znowu jest porządek i cisza. Dbam tylko o siebie i to prawdziwa ulga. Ale nie rozumiem jednego: co jest z tą młodszą generacją? Nic nie potrafią – ani ogarniać domu, ani brać odpowiedzialności. Mój syn, którego wychowywałam z taką miłością, obwinia mnie o swoje problemy. A ja chciałam tylko, żeby jego żona zachowywała się jak dorosły człowiek.

Teraz żyję dla siebie. Ale w sercu została gorycz: czy gdzieś popełniłam błąd, wychowując Krzysia? Czy to po prostu takie czasy, iż ludzie zapomnieli, co znaczy troska o drugiego?

Idź do oryginalnego materiału