„Syn nie zaprosił mnie na ślub, uznając za staruszkę. Teraz zastanawiam się, czy kiedykolwiek mnie potrzebował”

polregion.pl 9 godzin temu

Dziś wciąż mam przed oczami tamten dzień, jak przez mgłę. Zadzwoniła do mnie siostra, by mi pogratulować:
— No, w końcu! Twój syn się ożenił!

Zamarłam.
— Co? — tylko tyle wyszeptałam. — Ożenił się? Chyba się mylisz. Powiedziałby mi. W końcu jestem jego matką…

Okazało się, iż nie myliła się. Jej syn znalazł w internecie zdjęcia: mój syn w garniturze, obok panna młoda w białej sukni, morze kwiatów, kelnerzy, muzyka, stół zastawiony jedzeniem… A podpis: „Najszczęśliwszy dzień mojego życia”.

Usiadłam. Po prostu usiadłam na środku kuchni. Czajnik gwizdał, naleśniki stygły na patelni. A ja siedziałam, nie mogąc się poruszyć. W głowie pulsowało tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego mi choćby nie powiedział?

Urodziłam go późno. W wieku trzydziestu jeden lat — dziś to nic nadzwyczajnego, ale wtedy w szpitalu nazywano mnie „starszą pierworódką”. Dziesięć lat później męża zabrał zawał. Zostałyśmy sami. Wiązałam koniec z końcem, jak mogłam. Pracowałam, nie dosypiałam, odmawiałam sobie wszystkiego, tylko żeby jemu niczego nie brakowało. O sobie dawno zapomniałam. Żadnego życia towarzyskiego, żadnego odpoczynku — tylko on.

Wyrósł, skończył studia, wyprowadził się na swoje. Żył swoim życiem, a ja się nie wtrącałam. Czasem wpadał, przynosił owoce, mówił, iż wszystko gra. Cieszyłam się, iż mu się układa. Pewnego dnia przyprowadził do mnie Małgosię — miłą dziewczynę, dziesięć lat młodszą, cichą, uśmiechniętą, prostą. Spodobała mi się. Pomyślałam nawet: „No, nareszcie. Znalazł tę, która będzie jego rodziną”.

Wyszli, a ja długo siedziałam w kuchni, uśmiechałam się i wyobrażałam sobie, jak będę niańczyć wnuki. Byłam pewna — skoro mnie poznał, to znaczy, iż to poważnie. A jeżeli będzie ślub — na pewno mnie zaprosi.

Ale się myliłam.

Gdy do niego zadzwoniłam, nie odebrał. Oddzwonił później, jakby nigdy nic. Spróbowałam mówić spokojnie:
— Masz mi coś do powiedzenia?

Zająknął się.
— A, już wiesz… No tak, wczoraj wzięliśmy ślub. Jutro wyjeżdżamy w podróż poślubną. Chciałem wpaść…

I rzeczywiście, po pół godzinie był u mnie: z tortem, z bukietem. Pocałował mnie w policzek. Usiadł, jakby nic się nie stało.

— No tak, był ślub. Ale zrobiliśmy to w wąskim gronie. Tylko młodzi. Wiesz, tam była muzyka, tańce. Dla ciebie to byłoby męczące… — rzucił od niechcenia, jakby tłumaczył, dlaczego nie zaprosił mnie na grilla.

— A rodziców Małgosi zaprosiliście? — spytałam.

— No… tak. Ale oni jeszcze choćby czterdziestki nie mają…

Wtedy coś we mnie pękło.
— A ja mam sześćdziesiąt. Czyli już nie pasuję do waszego formatu, tak?

Spuścił wzrok. W milczeniu jadł tort. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam, w którym momencie staliśmy się obcy. Nie prosiłam się na wesele. Nie potrzebuję ich młodzieżowych imprez. Ale dlaczego nie zaprosili mnie choćby do urzędu stanu cywilnego? Dlaczego dowiedziałam się o tym od siostry, a nie od niego?

— Nie pomyśleliśmy — powiedział, gdy go o to zapytałam.

Nie pomyśleli. Wiecie, co w tych słowach jest najstraszniejsze? Nie złość, nie żal — tylko całkowita obojętność. Po prostu nie uznał za stosowne. Zapomniał. Nie przyszło mu do głowy.

A przecież dla niego byłam całym życiem. Siedziałam przy nim nocami, gdy miał gorączkę. Dźwigałam ciężkie torby, gdy brakowało pieniędzy. Prałam, gotowałam, dorabiałam wieczorami, żeby jemu było choć trochę lżej. Nigdy nie pozwalałam sobie na słabość.

A on… po prostu się ożenił. Beze mnie. I choćby nie pomyślał, iż matka może się obrazić. Że ją to zaboli. Że może właśnie teraz siedzi sama w pustym mieszkaniu, patrzy na stare zdjęcia i zastanawia się: czy kiedykolwiek byłam mu potrzebna?

Teraz siedzę i myślę: gdybym sama nie zadzwoniła, czy w ogóle by mi powiedział? Czy dalej żyłby w milczeniu, nie dzieląc się tą wiadomością, nie uważając tego za stosowne?

Mówią, iż dzieci nic nie muszą. Tak, nie muszą. Ale czy to normalne — zapomnieć o własnej matce w dniu, który nazywa się „najszczęśliwszym w życiu”?

Wyjechał, i w domu zrobiło się bardzo cicho. Nie obwiniałam go. Nie krzyczałam, nie urządzałam scen. Po prostu puściłam.

Może w życiu każdego rodzica przychodzi moment, gdy trzeba przyznać: twoje dziecko stało się dorosłe. I nie ma już dla ciebie miejsca w jego życiu. Ale nie myślałam, iż będzie to aż tak bolesne…

Idź do oryginalnego materiału