Nośne skarpety mojego syna
Kiedy mój syn Wojtek z synową Kasią przyszli do mnie na obiad, jak zawsze przygotowałam stół od święta: barszcz, schabowe, ziemniaki puree, surówkę – wszystko, co lubi. Ale gdy Wojtek rozzuł się w przedpokoju, mało nie padłam: na obu jego skarpetach gapiały się dziury, z których bezwstydnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona piorunem. To co, mój syn, którego wychowałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, chodzi w takich gałganach? I gdzie, przepraszam, oczy jego żony? Rozumiesz, to już jakiś dramat! Do teraz nie mogę dojść do siebie po tym widoku i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję ze złości.
Ja, Halina Kowalska, przez całe życie starałam się, żeby Wojtek miał wszystko, co najlepsze. Szyłam mu koszule, kupowałam najładniejsze buty, choćby gdy sama musiałam oszczędzać. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Kasią – dziewczyną, która wydawała mi się miła i gospodarna. Mają własne mieszkanie, oboje pracują, niby wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam na obiad, żeby się zobaczyć, ugościć domowym jedzeniem. I proszę, co widzę? Jego skarpety! To nie tylko dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś jest nie tak.
Zauważyłam to, gdy weszli. Biegłam z talerzami, dogrzewałam kotlety. Wojtek zdjął buty, a ja przypadkiem spojrzałam mu na stopy. Najpierw myślałam, iż mi się zdaje – przecież mój syn, zawsze zadbany, nie chodziłby w szmatach. Ale nie, to były skarpety, które chyba przetrwały wojnę światową – dziury z obu stron, zdarte pięty, palce wyglądające, jakby uciekły z więzienia. Zastygłam, choćby łyżka mi wypadła z ręki. Kasia, widząc mój wzrok, tylko się zaśmiała: „Oj, pani Halinko, to on sam, tyle razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, moja droga, gdzie miałaś oczy?
Przy stole nie mogłam się skupić. Patrzyłam, jak Wojtek zajada barszcz, i myślałam: jak do tego doszło? Wychowywałam go nie po to, żeby wyglądał jak włóczęga. A Kasia gadała o pracy, jakby nigdy nic. W końcu nie wytrzymałam: „Wojtuś, co z tymi skarpetami? Wstyd!” On się tylko zmieszał: „Mamo, daj spokój, stare, zapomniałem wyrzucić”. Zapomniał? A Kasia dodała: „Pani Halinko, sam je zakłada, ja przecież nie pilnuję jego szafy”. Nie pilnujesz? A kto ma dbać o męża, jak nie żona?
Starałam się nie wybuchnąć, ale we mnie gotowało się od środka. Po obiedzie, gdy Kasia wyszła do salonu, szepnęłam do Wojtka: „Synu, brakuje wam na skarpety? Czy ty masz w ogóle prane ubrania?” Machnął tylko ręką: „Mamo, nie dramatyzuj, wszystko jest ok. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać chyba z Księżyca! Chciałam porozmawiać z Kasią, ale bałam się, iż znowu to zlekceważy. Zamiast tego wyciągnęłam parę nowych skarpet, które kupiłam Wojtkowi na urodziny, i wcisnęłam mu je do kieszeni: „Weź, przebierz, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałam, iż i tak ma to gdzieś.
Wyprawiłam ich do domu, ale nie mogłam zasnąć. W głowie wirowało: jak to możliwe? Kasia pracuje, wiem, iż ma mało czasu, ale czy to usprawiedliwienie? Ja w jej wieku też pracowałam, a dom lśnił, mąż i dziecko zawsze czyści i zadbani. Ona nie może wrzucić tych skarpet do pralki albo kupić nowych? W sklepie pełno tanich! Czy to teraz moda – chodzić jak dziad? Przypominałam sobie, jak Kasia zawsze perfekcyjnie ubrana, z manicure, a mój syn – w rozpadających się skarpetach. To nie tylko ubranie – to znak! Znak, iż najwyraźniej nie obchodzi jej mąż.
Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Krysi, żeby się wyżalić. Wysłuchała i powiedziała: „Halinka, to nie twoja sprawa. Są dorośli, niech sami decydują”. Dorośli? To kto ma dbać, skoro Wojtek chodzi jak żebrak? Krysia dodała: „Może Kasia nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, rozwijają się, ale podstawowa troska o męża to już przeszłość? Nie wymagam, żeby codziennie gotowała rosół, ale przecież skarpety to minimum!
Postanowiłam porozmawiać z Kasią. Zaprosiłam ją na herbatę, żeby bez Wojtka. Powiedziałam: „Kasiu, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, żeby Wojtek tak chodził? To twój mąż”. Ona tylko zdziwiła się: „Pani Halinko, on jest dorosły, sam decyduje. Tyle razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż wygląda jak bezdomny? Zasugerowałam, iż żona powinna pilnować takich rzeczy, ale ona tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie kontroluję jego szafy”. Równouprawnienie? To znaczy, iż on w łachmanach, a ona w designerskich butach?
Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce kupić Wojtkowi zapas skarpet na cały rok i sama je prać, żeby nie było wstydu. Ale wiem, iż to nie moja rola. Muszą to ogarnąć sami. Zapytałam syna: „Wojtuś, jeżeli z finansami u was krucho, powiedz, pomogę”. Roześmiał się: „Mamo, wszystko w porządku, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzuci? A co stoi na przeszkodzie zrobić to teraz? Nie wiem, jak przekonać Kasię. Może naprawdę myśli, iż to nie jej sprawa. Ale boli mnie, iż syn tak wygląda. To tak, jakbym sama zawiniła, nie nauczyła go dbać o siebie.
Na razie trzymam się z boku. Zapraszam ich, podrzucam Wojtkowi nowe skarpety, ale we mnie wrze. To nie tylko dziury – to znak, iż w ich związku coś nie gra. Nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej niż chodzenie z gołymi palcami. A Kasia powinna się zastanowić, co znaczy być żoną. Czy to też mam za nią ogarnąć?