Dziurawe skarpety mojego syna
Kiedy mój syn Piotr z synową Weroniką przyszli do mnie na kolację, jak zwykle postawiłam na stole wszystko, co najlepsze: żurek, schabowy, ziemniaki puree, surówkę – wszystko, co on uwielbia. Ale gdy Piotr rozzuł się w przedpokoju, omal nie padłam: na obu skarpetach gapiały się dziury, z których bezwstydnie wystawały palce! Zastygłam jak rażona piorunem. To co, mój syn, którego wychowałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, teraz chodzi w takich szmatach? I gdzie, u licha, ma oczy jego żona? Rozumiecie, to już pewna granica! Do tej pory nie mogę dojść do siebie, muszę się wyżalić, bo inaczej eksploduję z oburzenia.
Ja, Helena Nowak, całe życie starałam się, żeby Piotr miał wszystko, co najlepsze. Szyłam mu koszule, kupowałam porządne buty, choćby gdy sama musiałam zacisnąć pasa. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Weroniką – dziewczyną, która wydawała mi się miła i gospodarna. Mają swoje mieszkanie, oboje pracują, niby wszystko w porządku. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam ich na obiad, żeby się zobaczyć, ugościć domowym jedzeniem. I proszę, oto doznałam szoku na widok jego skarpet! To nie zwykłe dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś poszło nie tak.
Wszystko zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zwykle krzątałam się, stawiałam talerze, podgrzewałam kotlety. Piotr zdjął buty, i przypadkiem spojrzałam mu na stopy. Najpierw pomyślałam, iż mi się wydaje – nie może być, żeby mój syn, zawsze taki schludny, nosił takie łachmany. Ale nie, to były skarpety, które wyglądały, jakby przetrwały wojnę – dziury po bokach, zniszczone pięty, a palce wyszczerzone, jakby prosiły się na wolność. Zamarłam, aż łyżka wypadła mi z ręki. Weronika, widząc mój wzrok, zaśmiała się: „Oj, Helenuś, to on sam, ja mu sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, złotko, na co patrzysz?
Przy kolacji nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Piotra, który zajadał żurek, i myślałam: jak do tego doszło? Wychowywałam go nie po to, żeby wyglądał jak włóczęga. A Weronika gadała o pracy, jakby nic się nie stało. Nie wytrzymałam: „Piotrek, synu, co z twoimi skarpetami? Toż to wstyd!”. Zmieszał się, wzruszył ramionami: „Mamo, no co ty, stare tylko, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążył? A Weronika dodała: „Helena, on sam je zakłada, ja nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jeżeli nie żona?
Próbowałam się opanować, ale we mnie wszystko wrzało. Gdy po kolacji Weronika poszła do salonu, szepnęłam do Piotra: „Synu, wam brakuje na skarpety? Albo prania nikt nie robi?”. Machnął tylko ręką: „Mamo, nie zaczynaj, wszystko gra. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać z Marsa! Chciałam porozmawiać z Weroniką, ale bałam się, iż znów wszystko zbagatelizuje. Zamiast tego sięgnęłam do szafy, wyciągnęłam parę nowych skarpet, które kupiłam mu na urodziny, i wcisnęłam mu: „Weź, załóż, bo patrzeć szkoda”. Uśmiechnął się, podziękował, ale wiedziałam, iż mu to obojętne.
Wypuściłam ich do domu, ale nie mogłam zasnąć. W głowie kotłowało się: jak to możliwe? Weronika pracuje, zmęczona, ale czy to usprawiedliwienie? Ja w jej wieku i pracowałam, i dom prowadziłam, i o męża dbałam, i dziecko. A ona nie potrafi wrzucić kilku par do pralki albo kupić nowych? W sklepie pełno, za każdą cenę! Czy teraz to modne – chodzić w szmatach? Przypomniałam sobie, iż Weronika zawsze elegancka, z paznokciami ułożonymi, a mój syn – w skarpetach, które się rozpadają. To nie tylko skarpety, to symbol! Znak, iż najwyraźniej ma go gdzieś.
Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Krystyny, żeby się wygadać. Wysłuchała i powiedziała: „Hela, to nie twoja sprawa. Dorośli, sami się dogadają”. Dorośli? A kto ogarnie, skoro Piotr wygląda jak rozbitek? Krysia dodała: „Może Weronika nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, robią kariery, ale podstawowa troska o męża to już przegięcie? Nie oczekuję, żeby codziennie gotowała rosół, ale skarpety można przecież naprawić!
Postanowiłam porozmawiać z Weroniką. Zaprosiłam ją na herbatę, bez Piotra. Powiedziałam: „Weroniko, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwolić, żeby Piotr chodził w takich skarpetach? To twój mąż”. Spojrzała zdziwiona: „Helena, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Mówiłam mu milion razy, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż chodzi w łachmanach? Zasugerowałam, iż żona powinna na to zwracać uwagę, ale tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, ja za niego nie zarządzam szafą”. Równouprawnienie? Czyli jeden w szmatach, a druga w nowych butach?
Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce kupić Piotrowi skrzynkę skarpet i sama je prać, żeby nie musiał się kompromitować. Ale druga część rozumie: to nie moja sprawa. Sami powinni się dogadać. Zaoferowałam mu: „Synu, jeżeli z kasą krucho, mów, pomogę”. Roześmiał się: „Mamo, wszystko gra, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzuci? A co mu przeszkadza zrobić to teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Weroniki. Może naprawdę uważa, iż to nie jej problem. Ale boli mnie widok syna w takim stanie. Jakbym gdzieś zawaliła, nie nauczyła go dbać o siebie.
Na razie staram się nie wtrącać. Zapraszam ich na obiady, podsuwam Piotrowi nowe skarpety, ale w środku wrze. To nie tylko dziury – to znak, iż w ich rodzinie coś nie gra. I nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej niż chodzenie z palcami na wierzchu. A Weronika niech się zastanowi, co znaczy być żoną. Czy to też ja muszę za nią ogarnąć?