Kacper, syn mojego byłego męża z jego drugiego małżeństwa, zachorował, a on sam przybiegł do mnie po pomoc finansową. Odpowiedziałam krótko: nie!
Mam 37 lat, już od dziesięciu lat jestem rozwiedziona. Mój były, Marek, zdradził mnie i nie wybaczyłam mu tego. Teraz mieszka z nową żoną Zuzanną.
Zuzanna zaszła w ciążę, urodziła Kacpra i Marek poślubił ją. Ja z kolei postanowiłam zerwać z nim wszelkie kontakty, więc nie mam pojęcia, co się u nich dzieje.
Pieniądze mam pensja całkiem porządna. A już w zeszłym tygodniu Marek zapukał do mojego mieszkania w Warszawie. Nie widzieliśmy się latami, więc naprawdę mnie zaskoczyło, iż znów stoi w drzwiach. Chciałam mu to powiedzieć, ale to on pierwszy ruszył z rozmową. Powiedział, iż u jego syna zdiagnozowano raka i leczenie będzie kosztować fortunę. On i Zuzanna nie mają zbyt wiele kasy, więc postanowili zwrócić się do mnie.
Właśnie sprzedałam dom, który odziedziczyłam po babci w Krakowie, więc mam gotówkę w złotówkach pod ręką. Marek o tym usłyszał i przyszedł, żeby odebrać pieniądze. Idealny timing, prawda? Wszystko poszło po jego myśli.
Jeszcze nie wiedziałam, na co przeznaczę tę sumę. Marzyłam o nowym aucie, ale najpierw musiałabym się nauczyć jazdy, a czasu nie mam. Kwota jest przyzwoita, więc nie śpieszyłam się z jej wydaniem. Zastanawiam się, czy oddałby mi ją, gdybym sama zachorowała. Wątpię.
Wiesz, jak bardzo jesteśmy zdesperowani! wykrzyknął, nie myśląc przy tym o moich odczuciach, ani o Zuzannie. Kiedyś bez wahania zamienił mnie na nią. Przy rozwodzie podzieliliśmy wszystko po połowie. Marek twierdził, iż pieniądze przydadzą się nowej rodzinie, i chciał, żebym oddała mu mieszkanie, które jednak kupiłam jeszcze przed ślubem. To mnie uratowało. Och, jak on się rozpacza! A teraz przychodzi i żąda hajsu, gadając o swoich uczuciach.
Obiecał, iż jeżeli nie uwierzę, poda wszystkie niezbędne dokumenty. Nie potrzebuję ich. Nie zamierzam choćby o tym myśleć, choćby gdy przysięga, iż wszystko odda. Dziecko wciąż potrzebuje rehabilitacji to też kosztuje sporo. Szczerze mówiąc, wątpię, iż odzyskam cokolwiek.
Po co nie pożyczysz od banku? zapytałam go.
Powiedziałam mu to prosto w twarz. Krzyczał, proponował mi klęknąć, ale nie mam ochoty się poniżać. Dlaczego miałabym go poniżać? Nie chcę go ani widzieć, ani słyszeć. Zdradził mnie kiedyś, więc niech się trafi. Mówił, iż wróci, jak się uspokoję i przemyślę wszystko. Nie ma co rozmyślać.
Można by rzec, iż nie mam sumienia, ale po prostu chcę samodzielnie zarządzać swoimi pieniędzmi. Nie zamierzam ich dzielić z innymi. Po tej rozmowie czuję się trochę przygnębiona, ale nie pomogę im niech to będzie lekcja i zapłata za ich winy.












