— Oszalałeś, Krzysiek! To mój pokój! — Jan Kowalski stał w drzwiach, ściskając w dłoni klucze, i nie mógł uwierzyć w to, co widział.
— Był twój, wujku Janie — chłopak choćby nie podniósł wzroku z telefonu, rozwalony na kanapie. — Teraz jest mój. Mama tak kazała.
— Jaka znowu mama?! — Jan Kowalski wpadł w furię. — Nie jestem twoim wujkiem! I gdzie moje łóżko? Gdzie moje rzeczy?!
Krzysztof wzruszył ramionami, dalej wpatrując się w ekran.
— Łóżko wynieśliśmy na balkon, rzeczy spakowaliśmy do kartonów. Mama mówi, iż tam ci wystarczy miejsca.
Jan poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Mieszkał w tym mieszkaniu dwadzieścia lat, ten pokój był jego azylem, jego twierdzą. A teraz jakiś osiemnastoletni gówniarz urządza się tu, jakby to była jego własność.
— Grażyno! — wrzasnął, kierując się w stronę kuchni. — Grażyno, natychmiast chodź tu!
Żona wyszła z kuchni, wycierając ręce w fartuch. Na jej twarzy nie było śladu zakłopotania.
— Co się stało, Janie? Dlaczego wrzeszczysz?
— Co się stało?! — Jan miał ochotę eksplodować. — Twój synek zajął mój pokój! Wyrzucił moje rzeczy na balkon! Co to ma znaczyć?!
— Janie, uspokój się — Grażyna mówiła cicho, ale w jej głosie słychać było twardość. — Krzysiek dostał się na studia, potrzebuje miejsca do nauki. A ty możesz spać na balkonie, tam przecież jest przytulnie, sama to urządziłam.
— Na balkonie?! — Jan nie wierzył własnym uszom. — Grażyno, ty zwariowałaś? To moje mieszkanie! Jestem tu zameldowany, tu mieszkam!
— Nasze mieszkanie — poprawiła go żona. — I Krzysiek też tu teraz mieszka. Na stałe.
Jan opadł na krzesło. Kiedy dwa lata temu ożenił się z Grażyną, uprzedziła go, iż ma syna, który mieszka z ojcem. Chłopak czasem przyjeżdżał na weekendy, zachowywał się cicho, nie sprawiał problemów. Jan choćby myślał, iż może się jakoś dogadają.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? — zapytał zmęczonym głosem.
— A co było mówić? — Grażyna usiadła naprzeciw niego. — Krzysiek jest dorosły, potrzebuje własnego pokoju. A ty sobie jakoś poradzisz.
— Poradzę sobie… — powtórzył Jan. — Grażyno, pracuję na zmiany, muszę się wysypiać. Na balkonie zimą jest zimno, latem duszno.
— Nic się nie stanie, przywykniesz. Krzyś to dobry chłopak, nie będzie ci przeszkadzał.
Jan spojrzał na żonę. Dwa lata temu wydawała mu się wybawieniem. Po latach samotności, po rozwodzie z pierwszą żoną, która zabrała córkę do innego miasta, Grażyna była dla niego oddechem świeżego powietrza. Urokliwa kobieta po czterdziestce, księgowa z łagodnym charakterem i talentem do gotowania. Poznali się w parku, gdzie ona karmiła gołębie, a on czytał gazetę na ławce.
— Mam syna — powiedziała wtedy. — Mieszka z ojcem, ale czasem do mnie przyjeżdża.
— To nie problem — odpowiedział Jan. — Lubię dzieci.
I naprawdę lubił. Swoją córkę Kasię widywał rzadko, była żona nie ułatwiała kontaktów. Krzysztof początkowo wydawał się spokojnym, kulturalnym chłopakiem.
— Słuchaj, Grażyno — Jan postarał się mówić spokojniej. — Może jakoś inaczej zorganizujemy przestrzeń? W salonie postawimy rozkładaną kanapę dla Krzyśka, a mój pokój zostanie mój?
— Nie — żona pokręciła głową. — Krzysiek się uczy, potrzebuje spokoju. A ty tylko telewizor oglądasz.
— Tylko telewizor… — Jan poczuł, jak coś w nim pęka. — Grażyno, po pracy jestem zmęczony, potrzebuję odpocząć w normalnych warunkach.
— Jesteś egoistą, Janie. Myślisz tylko o sobie. A ja mam syna, muszę o niego dbać.
Jan wstał i poszedł na balkon. Rzeczywiście stało tam jego łóżko, obok kilka kartonów z rzeczami. Balkon był oszklony, ale i tak czuć było wilgoć. Usiadł na brzegu łóżka i oparł głowę w dłonie.
Wieczorem Krzysztof wyszedł do kuchni na kolację. Jan siedział przy stole, popijając herbatę.
— Słuchaj, Krzysiek — zaczął ugodowo. — Porozmawiajmy po męsku. Może coś wymyślimy?
— Co jest do wymyślenia? — Krzysztof otworzył lodówkę, wyjął jogurt. — Ja mam swój pokój, wy swój. Wszystko fair.
— Mój pokój jest na balkonie — zauważył Jan.
— No i co? Przynajmniej wy z mamą macie więcej miejsca.
— Krzysiek, rozumiem, iż zacząłeś studia, to wspaniale. Ale nie można tak postępować z ludźmi. Mogliśmy to spokojnie omówić, znaleźć kompromis.
— Jaki kompromis? — Krzysztof się zaśmiał. — Przecież nie jesteśmy rodziną. Mama to mama, a ty jesteś tylko jej mężem. Tymczasowo.
— Tymczasowo? — Jan nagle się skupił.
— No co, myślisz, iż na zawsze? — Krzysztof wzruszył ramionami. — Mama jeszcze młoda, ładna. Może znajdzie kogoś lepszego.
Jan poczuł, jak krew napływa mu do twarzy, ale się powstrzymał. Nie chciał awantury.
— Krzysiek, szanuję twoją mamę i ciebie. Ale to jednak moje mieszkanie.
— No co ty — Krzysztof ziewnął. — Już nie twoje. Mama mówi, iż po ślubie wszystko stało się wspólne.
— Ślub był w moim mieszkaniu — przypomniał Jan.
— No i co? Prawo jest jedno dla wszystkich.
Jan zrozumiał, iż rozmowa nie ma sensu. Chłopak był nastawiony wrogo i nie zamierzał ustąpić.
Następnego dnia Jan spróbował jeszcze raz porozmawiać z Grażyną.
— Grażyno, mówię poważnie. Nie da się spać na balkonie. Może chociaż na jakiś czas znajdziemy inne rozwiązanie?
— Janie, przestań marudzić — żona choćby nie podniosła wzroku znad garnka. — Krzysiek jest studentem, potrzebuje dobrych warunków. A ty jesteś dorosłym mężczyzną, dasz radę.
— Dam radę? — Jan stracił cierpliwość. — Grażyno, pracuję na elektrowni, mam odpowiedzialną pracę. jeżeli się nie wyśpię, mogę popełnić błąd, a to może skońJan zamknął drzwi mieszkania za sobą i wyszedł na ulicę, wiedząc, iż czas zacząć wszystko od nowa.