U nas w domu unosił się duch zbliżającego się chaosu. Jagoda wyczuła to, zanim jeszcze przekroczyła próg mieszkania. W klatce schodowej czuć było ostry zapach spalenizny, a schody były zalane wodą z mydlinami, jak po potopie. Wchodząc do środka, Jagoda rzuciła na półkę bukiet kwiatów przyniesiony z pracy, zrzuciła męczące ją cały dzień buty i włożyła stare kapcie. Chociaż kalosze byłyby bardziej na miejscu – w przedpokoju wody było choćby więcej niż na schodach. Z głębi mieszkania dobiegał stłumiony wrzask kota, a gdzieś w czeluściach domu coś syczało, huczało i podejrzanie trzeszczało.
– Heniu, co się tu odwalasz?! – krzyknęła Jagoda, czując, jak w środku buzuje jej irytacja.
Po chwili w drzwiach stanął mąż. W samych kalesonach, boso, z twarzą umazaną sadzą, głębokimi zadrapaniami i sporym siniakiem pod okiem. Na głowie miał zawiązany ręcznik niczym turban, jakby właśnie uciekł z tureckiego bazaru.
– Jagódko, już jesteś? – wybełkotał Henio, nerwowo poprawiając ręcznik. – Myślałem, iż firmowa impreza, w końcu jesteś szefową, będą ci tam do nocy wznosić toasty…
Jagoda ciężko westchnęła, opadła na stary puf przy wejściu i, powstrzymując złość, rzuciła:
– Gadaj, Heniu. Co ty znowu odpierdoliłeś?
– No, Jagódko, moja euforii – zaczął, jąkając się – tylko się nie wściekaj, proszę!
– Wściekałam się, gdy w latach 90. bandyci napadali na naszą firmę – odcięła Jagoda. – Denerwowałam się, gdy nasze oszczędności spłonęły w czasie kryzysu. Płakałam, gdy inflacja nas prawie zmiotła z powierzchni ziemi. Po tym wszystkim mam to gdzieś, choćby gdyby miał być potop. Mów wreszcie, co za cyrk tu urządziłeś?
– No dobra… – Henio zawahał się, pocierając siniaka. – Chciałem zrobić ci święto. Niespodziankę, wiesz? Postanowiłem posprzątać, pozmywać, ugotować kolację. Wziąłem wolne, wrzuciłem pranie do pralki, poszedłem na targ… No najpierw na targ, kupiłem mięso, ale ono zaczęło ciec.
– Mięso? – zmrużyła oczy Jagoda.
– Nie, pralka! – wykrztusił Henio. – Ale nie od razu. Włożyłem mięso do piekarnika, zabrałem się za sprzątanie, a wtedy kot…
– Żyje?! – uniosła brew Jagoda.
– Żyje, oczywiście! – oburzył się Henio. – Tylko trochę mokry. Słuchaj, jak włączałem pralkę, to go tam nie było, przysięgam! A potem jakoś… się w niej znalazł.
– Jak?! – Jagoda pochyliła się do przodu. – Jak kot miałby się dostać do zamkniętej pralki?!
– Nie wiem – rozłożył ręce Henio. – Pewnie się teleportował. One są sprytne, te koty.
Jagoda zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i lodowatym tonem powiedziała:
– Kontynuuj, Heniu. To staje się coraz ciekawsze. Ale najpierw pokaż mi kota. Chcę się upewnić, iż żyje.
– Eee, słoneczko – zająknął się Henio – do niego trzeba iść. On… tam…
– Mam nadzieję, iż ma wszystkie łapy? – Jagoda spojrzała na pokiereszowaną twarz męża.
– Oj, ma! – ponuro potwierdził Henio, pocierając policzek. – Tylko chwilowo… unieruchomione. Dla jego dobra.
– Dobra, tym się zajmiemy później – machnęła ręką Jagoda. – Co dalej?
– No więc, kiedy kot… eee, się prał, poczułem swąd. Wpadłem do kuchni, otworzyłem piekarnik – a tam mięso w ogniu! Poparzyłem palce, chlusnąłem olejem, a ten buchnął płomieniem! Włosy mi się tliły, dym się ciągnął, ja gaszę, a tu kot darł się w niebogłosy. Lecę do pralki, patrzę – jego ślepia w iluminatorze, patrzy jak więzień. Wyłączyłem maszynę, chciałem otworzyć, a ona się zablokowała. Kot wrzeszczy, kuchenka płonie, twarz mnie boli, włosy dymią… Chwyciłem łom, no i pralka zaczęła przeciekać. Kot się wyrwał, latał po mieszkaniu, darł się jak opętany, potłukł trzy wazony, zdarł tapetę, zerwał zasłony, rozlał szampana, który dla ciebie przygotowałem. Sąsiedzi z dołu walili w kaloryfer, krzyczeli, iż nas wykastrują. Nie wiem, kota czy mnie. Ale generalnie wszystko pod kontrolą, Jagoda, nie martw się!
Jagoda otarła łzy – nie wiadomo, czy ze śmiechu, czy z przerażenia – i, odpychając męża, weszła do środka. Pogrom był epicki. Podłoga zalana wodą, w kuchni dymiła się przepalona patelnia, tapety zwisały strzępami, a w powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa i kociej zemsty. Kot, rozciągnięty na kaloryferze, miał wszystkie łapy przywiązane, a mordę owiniętą starym szalikiem. Ale żył, co już było cudem.
– Jagódko, on nie chciał siedzieć na grzejniku – tłumaczył się Henio. – Bałem się, iż nie wyschnie przed twoim powrotem. Odwirować się nie dało, wyrywał się. Musiałem go przywiązać, a pysk zawinąć, żeby nie drążył się. Sąsiedzi już grozili policją, strażą pożarną i jakąś babą-jędzą, żeby nas przeklęła.
Jagoda, bez słowa, rozwiązała kota, wytrzeła go ręcznikiem zdjętym z głowy Henia i uwolniła mu pysk. Kot, po uwolnieniu, warcząc, schował się pod kanapę.
– Ty, Heniu, to masz talent – powiedziała zmęczona Jagoda. – Kot się prawie udusił. Chociaż po pralce chyba już nic mu nie straszne. Tak jak mi.
Runęła na kanapę, przytulając kota, i spojrzała na męża.
– No i?
– Co „no i”? – Henio zrobił zdziwioną minę. – Mam od razu skakać w pętlę, czy dasz mi jeszcze trochę pocierpieć?
– Gratuluję, gapo – westchnęła Jagoda. – Dzisiaj przecież Dzień Kobiet.
Henio się rozpromienił, pognał do drugiego pokoju i wrócił, chowając coś za plecami. Uklęknął przed Jagodą, błyszcząc mimo siniaka i sadzy na twarzy.
– Jagódko, moje słoneczko – zaczął uroczyście. – Jesteśmy razem trzydzieści lat i codziennie mnie zaskakujesz.– Najpiękniejsza, najmądrzejsza, najcierpliwsza i najsilniejsza kobieta, matka i babcia – wyciągnął pomiętą paczuszkę i podarł różowy papier – oto twój prezent, kochanie, tylko nie patrz na razie, bo kot trochę pomagał w pakowaniu.