Światło w Strumieniu

newskey24.com 6 dni temu

W mojej pracy asystentki głównego inżyniera w wielkim przemyśle spotkałam się z różnych osobistości. Ktoś zajmował się zimnym ciśnieniem, ktoś nadawał kierunki inny projekty. Każdy miał swoją, jak on, historię. Była jedna wyjątkowa pani, to była nasza interesująca Zosia. Mimo iż miała pięćdziesiąt lat, nikt nie śmiał wypowiedzieć jej imienia po imieniu.
Zosia poruszała się zawsze jak burza, jej kroki rozbrzmiewały po całym zakładzie. Gdy się tylko podeszła do niej, rozbrzmiewał głośny, pewny głos, który i tak wszystko zagłuszał.
Codziennie przebiegała na nogach setki metrów, zawsze rzucając się na nowe wyzwania. Była w那麼委员会, i rozwiązywała wszystko jak sztorm.
Jej frazy to mantry: *-Każdy tyle, co chce, jak się chce, to się da!* I rzeczywiście, nigdzie nie uciekła z problemem, po prostu naciskała.
Zosia była harsza, mówiąc po polsku: krzykliwa. Może dlatego nie miała przyjaciół. Kto chce usłyszeć prawdę w oczy? A czasu w towarzystwo nie mieli. I jeszcze mówiono, iż ubiera się jak kapitan apokalipsy, ale fryzura i paznokcie to moje bohaterki.
Ja, jako asystentka, z nią się nie spinałam, aż tak. Ale cóż, plotki rozsiewały się jak deszcz w bólu. Bo mieliśmy tego samego雇主.
Aż tu nagle nowy główny inżynier, Jan Kowalski. Tak mi wyszedł, iż mogłabym mu być córką. Z pierwszego pocałunku czerpał dobro poznawcze, jak oni mówią: *jak człowiek, to człowiek.*
Jan Kowalski obiad był jego prywatną misją. Trzymał zawsze termos w szufladzie, a ja się tylko przynętam papierosem do czekolady.
Główny inżynier był zawsze perfekcyjnie poproszony, koszulka czysta jak snieg, spodnie jak z domu pamiętnikarskiego, tyłek porządny jak nowy.
Kiedy przebyliśmy chwilę razem, zaczął mówić, iż chce, abym poznala jego żonę Alinę. I tak zaczęły się nasze tajne spotkania obiadowe.
Oto jak Jan i Alina, ducy na przedeł pół wieku. Trzech synów, wszyscy w zakładzie. Alina z rodziną, której nie do pomyślenia, iż nie pracuje. Dziewięć rodzeństwa i wszystko za potrzebne. Chciał pragąć córkę, ale los to skręcił. Starsza córka, piękna, mieszkała z nami, aż wygasła z powodu serca. Potem nastąpiły synowie, a ostatni, Jakub, chorował jak skrzywdzony. Alina mu ratowała życie, choć sami starczyli.
A dopiero to, kiedy marudzenie INNEGO! Jan zapalił się do młodej koleżanki, Alinie, która miała trzecie stopnie. Tak blad, jak się okazało, bo ona dostała dziecko i je oddała. Alina przestała być zła, tylko zachowała.
*-Teraz to Bóg dał, dajemy się dostać – nazwaliśmy ją Daracja* – mówił Jan z dumą.
Z tą Daracją mamy teraz sześćnaście lat, ale mimo wszystko… nie sprostałoby przyszłości.
Alina zachowuje się jak wysoki dobit. A to mam siostrę, która była w trudnej sytuacji z domem. Alina ją przyjęła i płaciła operację średnio namiętną. Córka płaciła za wszy, a wnuki…
*-To jakby św. Tereska na ziemi,*- myślałam, przyswajając najlepsze może.
Każdy Bielik kożelek lub wafelik w kącie daje nam wizję naszej Blady. No i wtedy…
Zajrzała do urzędowania pani, która zdecydowała, iż musi poszukać Jana.
*-Pani, czy chce Pani poszukać pana Kowalskiego? Musi się zarejestrować!* – powiedziałam.
*Jako żona mogę nie pokazywać paszportu?* – zapytała zbyt głośno.
Zrozumiałam.
*-Czy to pani Zosia?* – zapytałam, nie wierząc.
*-Tak, jesteś moją żoną, Janem Kowalskim* – odpowiedziała z uśmiechem, jakby była królową Maria.
I teraz Jan mnie powitał, siedział z Aliną, no i dostałam zaproszenie na rodzinne urodziny. Jak okazało się, syn Jakuba był bez miłości i wieczny bielik.
Teraz jesteśmy rodziną, a Zosia-Ciekawa jest moją mamuszką, która robi wszystko, tylko by to zapełnić.
Moja przyszła teściowa, krąży jak burza i doradza, jakby była MVP.

Idź do oryginalnego materiału