SUROWY TEŚĆ

newskey24.com 2 dni temu

Wspominam, iż kiedyś, dawno temu, w małym bloku przy ulicy Żelaznej w Warszawie, stało się coś, co do dzisiaj budzi we mnie mieszankę zdumienia i ciepła.

Tato, czy mogę na kilka miesięcy zamieszkać u Ciebie? zapytał niepewnie Jurek, patrząc na ojca.
Nie odpowiedział krótko Stanisław Władysław, zamykając drzwi warsztatowego gabinetu.

Rodzice Jurka rozstali się około dziesięciu lat wcześniej. Matka po dwóch latach poślubiła ponownie, a ojciec pozostał samotny, żyjąc w trzy pokojowym mieszkaniu przy samym środku miasta. Jego charakter był twardy, wręcz nie do zniesienia; kobiety przychodziły i odchodziły, ale syn nigdy nie został przez niego porzucony. Oprócz alimentów kupował mu wszystko, co potrzebne, i uczestniczył w jego wychowaniu surowo, po męsku, bez czułości, ale z ojcowską troską.

Jurek wcześnie wszedł w samodzielne życie. Po ukończeniu jedenastej klasy podjął pracę i od razu wyprowadził się od matki, wynajmując pokój w akademiku. Kilka lat później poślubił Jolantę, przyjaciółkę z szkolnych ław. Marzyli o własnym mieszkaniu na kredyt, zbierali na wkład, gdy nagle właściciel pokoju, który wynajmowali, oznajmił, iż sprzedaje go i potrzebuje czasu w finalizację transakcji. Jurek postanowił poprosić ojca o tymczasowe zakwaterowanie, bo panował w trzy pokojowym mieszkaniu sam. Odrzucenie ojca zaskoczyło Jurka, który już miał przerwać rozmowę, gdy ojciec dodał:

Ale możesz się niedługo wstawić. Tylko cisza.

Jurek odetchnął z ulgą. Wiedział, iż ojciec jest osobą skrytą, ceniącą spokój i oszczędny w słowach oraz emocjach. Dlatego prośba o ciszę nie była dla niego zaskoczeniem. Jolanta, będąca w piątym miesiącu ciąży, również potrzebowała spokoju i przyjęła zasady ojca bez sprzeciwu. Nie zdawała sobie jednak sprawy, iż cisza oznaczała jedynie ich dwoje, podczas gdy w domu ojca trwała codzienna orkiestra hałasu.

Stanisław Władysław wstawał o piątej rano, chlupiąc w butach po drewnianych podłogach, i rozpoczynał swój poranny rytuał: łazienka, kuchnia, toaleta, znowu łazienka. W niczym nieprzerwaną ciszę wdzierał się dźwięk stuk, stuk, stuk. Gdy coś spadło, wykrzykiwał: Kurcze, co to było!. Nie przejmował się, iż w domu jeszcze ktoś śpił. Był w swoim świecie i nie zapraszał nikogo, by się z nim tam znajdował.

Poza porannym hałasem, ojciec kontrolował wszystkie ruchy syna i synowej. Telewizję po dziewiątej wieczorem wyłączał nie tolerował hałasu, jedzenia na patelni nie lubił nie znosił zapachów, a oszczędzanie wody i prądu było dla niego religią, choć nie był bogaty.

Taki układ trwał tydzień, dopóki Jolanta nie trafiła do szpitala. Ku jej zdziwieniu, dwa dni później przybył teść z koszykiem owoców.

Dziecku potrzebne są witaminy powiedział surowym tonem, podając torbę.
Dziękuję, panie Stanisławie podziękowała Jolanta.
No dobrze skinął głową. Idę. Słuchaj się lekarza.

Po wypisaniu ze szpitala teść przez cały czas wstawał o piątej rano, ale starał się hałasować ciszej, by nie zakłócić spoczynku nowej mamy. Okazywał troskę, jak mógł: z surowym wyrazem twarzy wzywał do śniadania albo po cichu zabierał mop i sam mył podłogę, bo w jej sytuacji potrzebny był odpoczynek.

Mieszkanie kupili dopiero po trzech miesiącach. Ojciec nalegał, by przed wprowadzeniem się w nowym lokum przeprowadzono remont. Jolanta urodziła, gdy remont był w szczycie, i razem z noworodkiem musiała wrócić do domu teścia. Teściowa i jej rodzice odwiedzili ich kilka razy po wypisaniu, ale teść zawsze udawał, iż goście go nie cieszą. Zawsze jednak rozpromieniał się, patrząc na małą Jadwigę jego twarz pokrywała się uśmiechem. Był gotów chronić ją przed światem, w którym dostrzegał zagrożenia dla swojej małej dziewczynki.

Każdego ranka zabierał małą Jadwigę, dając Jolancie możliwość drzemki po bezsennej nocy. Nauczył się choćby zmieniać pieluchy. Gdy nadszedł moment przeprowadzki do ich własnego mieszkania, Stanisław Władysław, ocierając skąprą, męską łzę, powiedział surowo:

Jesteście jeszcze młodzi, by mieszkać we dwoje z małym dzieckiem. Zamieszkajcie u mnie jeszcze trochę. Nie długo. Dopóki Jadwiga nie wyjdzie za mąż.

Jurek i Jolanta spojrzeli na siebie zdumieni. Teść odwrócił się i dodał:

To już starcza sentymentu, niech będzie. Co wy tu liczycie? Przynieście Jadwigę i rozpakujcie rzeczy. Zdołacie jeszcze się przeprowadzić, szaleńcu nieba.

My, Jurek i Jolanta, myśleliśmy, iż ojciec czeka, aż wreszcie wyprowadzimy się, a tu takie rzeczy Zostało nam tylko zdumienie nad zmianą, jaka dokonała się w surowym, zamkniętym w sobie ojcu. Zdecydowaliśmy zostać. Bo w końcu dobrze mieć dziadka.

Stanisław Władysław z czułością głaskał wnuczkę, a w jego sercu rosło szczęście, iż w jego życiu pojawił się najdroższy i najukochańszy człowiek mała Jadwiga.

Idź do oryginalnego materiału