Stróż naszego podwórka

twojacena.pl 3 dni temu

Odkurzacz naszego podwórka

Halina wracała do domu w jesiennych zmierzchach. Latarnie uliczne, jak zawsze, świeciły połowicznie, a na osiedlu panowała ciemność. Przed klatką co jesień tworzyła się wielka kałuża, a zaparkowane samochody uniemożliwiały jej obejście. Ale dziś, choć cały dzień mżyło, kałuży nie było. Zniknęła.

Halina otworzyła drzwi wejściowe i obejrzała się za siebie. Światło z klatki padało na mokry, połyskujący asfalt. „Nie wydawało mi się. Ciekawe, jak to się stało?”

Winda czekała na parterze, co również było niecodzienne. Zwykle wieczorami stała na górze. Drzwi rozsunęły się, zapraszając ją do środka. „Niesamowite. Musiało się stać coś dziwnego” – pomyślała Halina i weszła do kabiny. Wcisnęła przycisk i rzuciła szybkie spojrzenie na swoje odbicie w porysowanym lustrze.

Patrzyła na nią zmęczona twarz z przygaszonymi oczami. Halina odwróciła wzrok i odruchowo poprawiła wymykający się spod beretu kosmyk włosów. Wtedy kabina zadrżała i stanęła, a drzwi z brzękiem otworzyły się, wypuszczając ją na piętro.

– Jestem w domu – powiedziała głośno i kliknęła włącznik, rozpraszając mrok.

Pół roku temu zmarła mama. Od tamtej pory w pustym mieszkaniu czekały na Halinę samotność, cisza i wspomnienia. Nie spieszyła się do domu, często zostając w redakcji po godzinach. Reszta zespołu uciekała punktualnie o osiemnastej, ale ona zostawała. Porządkowała dokumenty, planowała zadania na następny dzień. Koledzy uważali ją za pedantyczną i nieustępliwą. A ona po prostu przywykła do dokładności i tego samego wymagała od innych.

Wcześniej w domu czekała na nią chora matka – nie było czasu w rozczulanie się nad sobą. Przed chorobą mama uczyła w szkole, wychowywała córkę w surowości. Halina przyzwyczaiła się robić wszystko „na piątkę”, żeby jej nie zawieść, choć nieraz z wewnętrznym buntem. Teraz sama stała się równie wymagająca.

Miała tylko jeden poważny związek. Ale zanim doszło do ślubu, relacje się rozpadły. Mama już wtedy źle się czuła, i Halina nie zgodziła się wyprowadzić do narzeczonego. A on nie chciał mieszkać w ciasnym mieszkaniu z przyszłą chorą teściową.

I tak w wieku trzydziestu dwóch lat została sama. Mężczyźni z redakcji byli albo żonaci, albo łapczywie zerwali na każdą spódnicę. A oprócz pracy nigdzie nie bywała. Wcześniej przez mamę, teraz przez zmęczenie i obojętność. Czekał ją samotny wieczór przed telewizorem lub z książką.

W sobotę wstała późno, przeciągnęła się i wyjrzała przez okno. Podwórko pokrywała cienka warstwa śniegu, na którym wyraźnie odcisnęły się ciemne ślady. Więc nie było mrozu, śnieg gwałtownie stopnieje. I nagle zapragnęła przejść po tym białym całunie, zostawić własne ślady. Poszła do łazienki, by się przygotować.

Czy trzeba wiele do szczęścia? Śnieg za oknem i dwa spokojne dni wolnego. Halina zjadła śniadanie, ubrała się i wyszła.

– Halusiu, idziesz do sklepu? Kupisz mi chleb i bułkę? – usłyszała za plecami.
To z uchylonego okna wychyliła się sąsiadka z parteru.

– Dobrze. Może coś jeszcze? – zapytała Halina.

Staruszka zawahała się na moment.

– Nie, nic więcej, tylko chleb i bułkę. – Okno zamknęło się.

No cóż, przynajmniej będzie miała cel. Halina ruszyła w stronę sklepu, starając się stąpać z dala od cudzych śladów.

Gdy wręczała zakupy sąsiadce, zapytała, co stało się z kałużą pod blokiem.

– Nowy woźny ją odprowadził. Złota rączka, prawda?

– A gdzie stary? – Nie żeby ją to szczególnie obchodziło. Zapytała raczej z grzeczności.

– Zmarł tydzień temu. A wejdź, opowiem ci wszystko – zaprosiła ją sąsiadka.

Nie miała nic lepszego do roboty, więc Halina weszła do przytulnego, zastawionego ciężkimi meblami mieszkania.

– Szłam kilka dni temu z poczty, a na ławce pod blokiem siedział facet. Smutny, ale niepijany. Pijaków znam, mój nieboszczyk mąż ciągle wracał pod gazem. Ten nie wyglądał na menela. Jak tylko wyjrzałam przez okno, ciągle tam siedział. A zimno już było, listopad przecież. Więc pomyślałam, iż nie ma gdzie się podziać.

Wyszłam do niego, spytałam, na co czeka. A oczy miał takie nieszczęśliwe. „Wchodź do klatki, ogrzejesz się” – powiedziałam. „Jeśli szukasz roboty, nasz woźny umarł. Patrz, ile liści w podwórku. Idź rano do zarządcy, zatrudnią cię”.

I patrz, jak teraz wyczyścił. Pracowity, kulturalny, wita się. A mieszka w komórce. Widać, iż nie ma gdzie się podziać. O, właśnie idzie, mówię o wilku, a wilk tuż – sąsiadka skinęła w stronę okna.

Po podwórku szedł wysoki mężczyzna, wyraźnie jeszcze młody, ale zarost dodawał mu lat.

Następnego dnia Halina obserwowała przez okno, jak nowy woźny szoruje chodnik szczotką. Szur-szur, szur-szur. Długo śledziła rytmiczne ruchy. Nie wyglądał na zwykłego robotnika. Ciekawość rozpierała Halinę. I niedługo los zetknął ją z woźnym. Wynosiła śmieci i potknęła się. Czyjaś silna dłoń uchroniła ją przed upadkiem.

– Dziękuję – powiedziała, rozpoznając w wybawcy nowego woźnego.

Spoza naciągniętej na czoło wełnianej czapki, która pewnie należała do poprzednika, patrzyły na nią inteligentne szare oczy. Zarośnięta twarz sprawiała wrażenie chorej.

– Pan jest naszym nowym woźnym – stwierdziła Halina, przyglądając mu się z ciekawością.

– adekwatnie tak – mruknął i odszedł.

„Jakiś mruk” – pomyślała, wyrzucając śmieci.

Pewnego dnia, wracając ze sklepu, Halina znów natknęła się na woźnego. Wynosił jakieś kartony z komórki, a ona zastąpiła mu drogę. Przywitała się i usunęła na bok.

– Dlaczego pan pracuje jako woźny? To praca dla emeryta, a pan jest młody – zawołała za nim.

– A paniHalina odwróciła się w stronę okna i uśmiechnęła się lekko, widząc, jak Darek – bo tak teraz do niego mówiła – starannie odgarnia świeży śnieg z chodnika, spoglądając co chwilę w stronę jej balkonu.

Idź do oryginalnego materiału