Chciałbym na spokojnie i na serio wyjaśnić, o co chodzi z tymi strefami wolnymi od LGBT. Machina propagandowa polskiej prawicy zdążyła już jej wmówić, iż Unia i Ameryka czegoś tu nie rozumieją. Jak ktoś jest wyborcą PiS, łatwiej mu uwierzyć w omylność całego świata, niż Prezessimusa.
Tak, wiem, iż formalnie żaden samorząd nie podjął uchwały typu „zakaz wstępu dla gejów”. Myślicie, iż ci wszyscy ludzie przyłączający się do krytyki, o tym nie wiedzą?
Prawicowa publicystka Aleksandra Jakubowska zasugerowała, iż samorządy przyjmujące uchwały potępiające „ideologię LGBT” korzystały z praw człowieka, a konkretnie z prawa do wyrażania poglądów. Absurdalne? Może i tak, ale ten błąd jest na tyle popularny, iż zrefutujmy go na serio.
Prawa człowieka i obywatela oznaczają tylko tyle, iż państwo nie może komuś czegoś zabronić jako obywatelowi. Ten ktoś może jednak przyjmować życiowe role, które z korzystaniem z niektórych praw się wykluczają.
Jako dorosły człowiek mam prawo pić alkohol. Tracę to prawo gdy siadam za kierownicą.
Jan Kowalski ma pewne prawa jako człowiek, ale nie ma ich jako wójt. Z sytuacjami, w których różne rzeczy z nami można (albo nie można) zrobić jako z człowiekiem, ale nie z kimś, kim w danej sytuacji jesteśmy, stykamy się na co dzień – zabawny literacki opis mamy w „Potopie” („Prywatnemu, nie posłowi!”, krzyknął Kmicic do Kuklinowskiego).
Organom państwowym generalnie nie wolno deklarować niechęci do jakiejkolwiek ideologii (bez odpowiedniej ustawy). Prawa człowieka chronią obywatela przed państwem, nie odwrotnie.
Prawo chroni obywatela przed dyskryminacją – nikt nie może być przez państwo gorzej traktowany z powodu wyznawanej ideologii (o ile ta nie jest zakazana ustawowo). Nie może też być gorzej traktowany z powodu innych cech, w szczególności wieku, płci, orientacji seksualnej itd.
Nawet gdyby przyjąć prawicową interpretację, iż nie chodzi o potępianie ludzi, tylko ideologii, to już i tak jest dyskryminacja. Gdyby samorządy przyjęły uchwały potępiające pizzę hawajską, producenci i konsumenci tej pizzy również mogliby się czuć dyskryminowani.
Jan Kowalski ma prawo nienawidzieć pizzy hawajskiej jako człowiek. Ale jeżeli przyjmie antyananasowę uchwałę jako wójt, powinien się spodziewać pozwu od spółki „Yum! Brands”, właściciela znaku Pizza Hut.
Gdybyśmy na lewicy nie byli takimi gołodupcami, to właśnie powinniśmy zrobić: wytoczyć któremuś z tych samorządów pokazowy proces w imieniu np. przedsiębiorcy, którego ta uchwała dyskryminuje (np. hotelarza, który stracił klientów). Pozostają nam happeningi i protesty.
Prawo przewiduje, iż pewne relacje podlegają szczególnej ochronie. Najwyższej – relacje obywatela z państwem. Tutaj wszelkie formy dyskryminacji wymagają aktywnego przeciwdziałania (mamy więc bezwzględny obowiązek ułatwiania dostępu do budynku np. niepełnosprawnym).
Niższy poziom ochrony mają relacje obywateli z usługodawcami. Pytanie, który zadał w tym kontekście pewien mój redakcyjny kolega: „czy właściciel ściany wspinaczkowej dyskryminuje niepełnosprawnych?”, jest więc o tyle źle postawione, iż relacje „obywatel-gmina” i „obywatel-ściana wspinaczkowa” są różne, regulowane przez różne ustawy.
Pracodawców i usługodawców również obowiązuje przeciwdziałanie dyskryminacji, ale gdyby ktoś im wytoczył o to proces, oni mogliby się bronić, iż charakter prowadzonego biznesu wyklucza obsługiwania albo zatrudnianie osób obdarzonych konkretnymi cechami. Powiedzmy – „nie możemy wpuszczać małych dzieci, bo jeżdżą po hali ciężkie maszyny”. Albo „nie możemy zatrudniać osób z wadą wzroku, bo praca wymaga specjalnego kasku”.
Społeczeństwo musi tu wyważyć między dwiema wartościami: zwalczaniem dyskryminacji i swobodą prowadzenia działalności gospodarczej w formie wymagającej pewnej selekcji klientów i pracowników (a więc: hurtowni, sali wspinaczkowej, klubu gejowskiego, agencji ochrony mienia). Od tego mamy sądy.
Przedsiębiorca, który po prostu wywiesi kartkę „nie obsługujemy gejów”, przegra taki proces. I dobrze.
Samorządy z kolei nie mają prawa choćby do dyskryminacji pozornie uzasadnionej, typu „budynek jest tak zaprojektowany, iż nie możemy tu wpuszczać niewidomych”. Sąd by im w takiej sytuacji nakazał przebudowanie budynku! I też dobrze.
Krótko mówiąc, te argumenty opierają się na dwóch błędach. Pierwszym jest uważanie, iż prawa człowieka i obywatela przysługują organom państwowym (otóż nie przysługują, choć skądinąd wójt to człowiek). Drugim jest mylenie relacji obywatel-państwo z relacją klient-usługodawca.
Dziękuję za uwagę.