**Zawiadowca naszego podwórka**
Małgorzata wracała do domu w jesiennych zmierzchach. Latarnie, jak zawsze, świeciły miejscami, a w podwórkach panowała ciemność. Przed klatką zwykle stała wielka kałuża, której nie dało się obejść przez zaparkowane samochody. Tego dnia jednak, mimo deszczu, kałuży nie było. Zniknęła.
Otworzyła drzwi wejściowe i rozejrzała się. Światło z klatki padało na mokry, lśniący asfalt. *„Nie wydaje mi się. Cuda, prawda?”*
Windy zwykle nie było na dole o tej porze, ale tego wieczoru stała otwarta, jakby na nią czekała. Drzwi rozsunęły się zapraszająco. *„Niesamowite. Z pewnością stało się coś niezwykłego”* – pomyślała Małgorzata, wchodząc do środka. Wcisnęła guzik i rzuciła okiem na swoje odbicie w zaparowanym lustrze.
Patrzyła na nią zmęczona twarz o smutnych oczach. Odwróciła wzrok i machinalnie poprawiła kosmyk włosów wymykający się spod beretu. Wtedy jednak kabina zadrżała i zatrzymała się, a drzwi z brzękiem otwarły się, wypuszczając ją na piętro.
— Jestem w domu — powiedziała głośno i przekręciła włącznik światła, rozpraszając zgromadzoną w mieszkaniu ciemność.
Pół roku temu umarła jej matka. Od tego czasu w pustym mieszkaniu czekały na nią tylko samotność i wspomnienia. Nie spieszyła się do domu, często zostawała w redakcji po godzinach. Wszyscy uciekali punktualnie o osiemnastej, ona zaś porządkowała dokumenty i planowała następny dzień. Koledzy uważali ją za pedantyczną i nieustępliwą. A ona po prostu przywykła robić wszystko dokładnie i gwałtownie — i tego samego oczekiwała od innych.
Kiedyś czekała na nią chora matka — nie było czasu w rozpaczanie nad sobą. Zanim zachorowała, była nauczycielką, wychowywała córkę w surowości. Małgorzata nauczyła się mieć same piątki, by nie zawieść mamy, choć nieraz się buntowała. Teraz sama stała się równie wymagająca.
Miała tylko jeden poważny związek. Nie doszło do ślubu — relacje się rozpadły. Matka już wtedy źle się czuła, więc Małgorzata nie chciała wyprowadzić się do narzeczonego. On z kolei nie zamierzał mieszkać w ciasnym mieszkaniu z przyszłą teściową.
I tak w wieku trzydziestu dwóch lat została sama. Mężczyźni w pracy byli albo żonaci, albo polowali na każdą spódnicę. A poza redakcją nigdzie nie bywała. Kiedyś przez matkę, teraz przez zmęczenie i obojętność. Czekał ją kolejny samotny wieczór przed telewizorem lub z książką.
W sobotę obudziła się późno, przeciągnęła się i spojrzała przez okno. Podwórko pokryła cienka warstwa śniegu, na której wyraźnie rysowały się ślady. Więc nie było mrozu, śnieg wkrótc— A teraz mamy siebie — szepnął Darek, otulając ją mocniej w ramiona, i w końcu poczuła, iż jej życie znów ma sens.