Stracił miłość, ale odnalazł rodzinę
Marcin od miesięcy nosił w sobie ciężką myśl — chciał odejść. Bez krzyków, tłuczonych talerzy, bez łez. Po prostu zniknąć, jakby wyszedł po chleb i nie wrócił.
Z Olą przeżyli osiem lat. Bez dzieci, bez głośnych awantur, bez burzliwych namiętności. Ich życie było gładkie jak asfalt na głównej ulicy ich miasteczka. Każdy poranek powtarzał wczorajszy: kawa, tosty, jej staranne pismo w kalendarzu. Pewnego dnia Marcin zdał sobie sprawę, iż nie pamięta, czym różnił się ubiegły piątek od tego.
Ola była idealną żoną. Zbyt idealną, aż zaczęło to dusić. Dom lśnił czystością, obiad zawsze był gorący, wszystko działo się bez jego próśb. Raz pomyślał o herbacie, a w tej samej chwili Ola weszła z parującą filiżanką.
— Skąd wiedziałaś? — spytał, ukrywając irytację.
— Po prostu cię znam — odparła cicho. — Bo cię kocham.
Marcin skinął głową, ale coś ścisnęło go w środku. Nie przytulił jej, nie pocałował — tylko mruknął „dziękuję”, jak obcemu. Uczucia wyparowywały niezauważalnie, zostawiając pustkę. Nie było złości, tylko obojętność, która przerażała bardziej niż kłótnie. Ola zdawała się wszystko rozumieć. Rzadziej wchodziła do jego pokoju, mniej go dotykała, częściej kładła się spać sama.
Pewnego dnia zauważył, iż przestała na niego czekać w drzwiach. Po prostu szła do sypialni bez słowa, jakby już go puściła.
—
Kinga wdarła się w jego życie jak wiosenny wiatr. Młoda stażystka w ich firmie budowlanej była całkowitym przeciwieństwem Oli — żywiołowa, bezczelna, z iskrami w oczach i śmiechem, od którego chciało się żyć. Jej ruchy, głos, choćby to, jak niedbale rzucała długopis na biurko, przykuwały uwagę.
Marcin zauważył ją od razu, ale trzymał dystans. Była zbyt młoda, zbyt jaskrawa. ale Kinga, jakby wyczuwając jego zainteresowanie, nie ustępowała. To zatrzymywała się pod jego gabinetem, to poprawiała włosy, to zaczynała pustą rozmowę, za którą kryła się iskra.
Zaczął o niej myśleć non stop. Jej głos dźwięczał mu w głowie, jej sylwetka migotała w oknach biurowca. Po raz pierwszy od lat poczuł, iż żyje. Wina gryzła go, ale machał ręką: „Nic się przecież nie dzieje”.
Aż stało się.
Późny wieczór, puste biuro, winda. Zostali sami. Cisza. Kinga nagle podeszła bliżej i pocałowała go — lekko, bez słów.
— Chciałam spróbować — szepnęła, wychodząc z uśmiechem.
Marcin stał jak wryty, serce waliło mu jak nastolatkowi. Krew płonęła.
Ona nie robiła już kroków w jego stronę, ale jej spojrzenia, gesty, przypadkowe dotknięcia działały jak magnes. Grała subtelnie, nie narzucając się. A on zagłębiał się w tę grę, przestając słyszeć głos Oli przy kolacji.
Kinga wypełniła jego myśli. I nie zauważył, gdy fantazje zamieniły się w zdradę.
Znaleźli się w motelu na skraju miasta. Deszcz dudnił w szyby, w powietrzu unosił się zapach jej perfum. Wszystko wydarzyło się szybko, jak w gorączce. Marcin czuł się wolny, jakby zrzucił kajdany. Nie był mężem, który zdradza żonę — był człowiekiem, który odzyskał życie.
Wychodząc, Kinga poprawiła włosy i mrugnęła:
— Jesteśmy dorośli. Bez zobowiązań.
Skinął głową, ale w piersi już rodził się niepokój.
W domu czekała na niego kolacja pod przykryciem. Ola spała na kanapie, okryta kocem. Usiadł obok, popatrzył na nią. Otworzyła oczy. Milczeli, ale jej wzrok mówił wszystko.
Marcin chciał się tłumaczyć — „przepraszam”, „to nie przez ciebie”, „zagubiłem się” — ale słowa utknęły w gardle. Ola nie pytała. Tylko odwróciła się do ściany.
Zdradził nie żonę — zdradził tę, która wciąż na niego czekała.
Ale następnego dnia znów pojechał do Kingi.
—
Marcin wyjechał w delegację, odkładając nieuniknioną rozmowę z Olą. Kinga przyjechała za nim, jakby to było oczywistością. Spędzali wieczory w jego pokoju, zacierając granice przeszłości.
Czwartego dnia wracał sam. Lał deszcz. Przechodząc przez ulicę, zauważył kobietę z wózkiem, która weszła na jezdnię. Zza zakrętu wyskoczył samochód. Marcin zdążył odepchnąć ich na bok. Uderzenie przyjęło na siebie.
—
Śpiączka trwała tydzień. Diagnoza brzmiała jak wyrok: uraz kręgosłupa, ryzyko paraliżu. Ocknął się, widząc Olę. Siedziała przy łóżku, trzymając jego dłoń. Bez łez, bez słów — po prostu była.
Kinga przyszła piątego dnia. Stała w drzwiach, nie podchodząc.
— Jestem zbyt młoda na to — powiedziała chłodno. — To nie moja dola.
Wyszła, nie oglądając się, jakby zamknęła książkę.
Marcin zrozumiał: nigdy go nie znała. I nie chciała.
Ola została. Rozmawiała z lekarzami, sprzątała ze stolika, czasem drzemała na krześle przy jego łóżku. Jej dłoń w jego dłoni była jedynym, co trzymało go przy życiu.
Po wyjściu ze szpitala życie runęło. Pracę musiał rzucić — „delikatnie” go zwolnili. Kingę spotkał w biurze z nowym dyrektorem. Przeszła obok, nie patrząc.
Leczenie, leki, rehabilitacja — wszystko spadło na barki Oli, nauczycielki. Pewnego dnia Marcin zauważył, iż nie nosi już swojego pierścionka z szafirem.
— To tylko rzecz — szepnęła. — Ty jesteś ważniejszy.
—
Wiosną zabrał ją do małej restauracji nad rzeką. Skromnej, z żywą skrzypaczką i ciepłym światłem. Ola uśmiechała się, jej oczy błyszczały ciepłem, które kiedyś ignorował.
— Co mogę dla ciebie zrobić? — spytał, gdy kawa ostygła.
— Oddałabym za ciebie życie — odpowiedziała. — Ale niczego nie potrzebuję. Po prostu żyj.
Wziął jej dłoń, pierwszy raz od lat czując jej ciepło.
Po tygodniu zadzwonił Krzysztof Nowak — biznesmen, którego żonę i córkę Marcin uratował naNastępnego ranka obudził się z myślą, iż może jeszcze nie wszystko stracone, a pierwsze promienie słońca padające przez okno wydawały się zapowiadać nowy początek.