To była zwykła poranna podróż z Monachium do Barcelony. Słońce dopiero wschodziło, gdy stewardesa Kinga przechodziła między rzędami, sprawdzając, czy wszyscy pasażerowie mają zapięte pasy. Wszystko przebiegało normalnie, aż nagle jej uwagę przykuł chłopiec siedzący przy oknie w trzecim rzędzie.
Był jednym z tych cichych dzieci, które starają się nie zwracać na siebie uwagi. Miał może dziesięć, jedenaście lat. Obok niego siedział mężczyzna około czterdziestki, krępej postury. Jego dłoń spoczywała na podłokietniku, lekko dotykając ramienia chłopca. Mężczyzna miał chłodne, przenikliwe spojrzenie.
Kinga już miała przejść dalej, gdy zauważyła, iż chłopiec dyskretnie ułożył palce w dziwny znak. Najpierw pomyślała, iż to tylko zabawa. Jednak kilka minut później samolot musiał awaryjnie lądować, a wszystkich pasażerów ewakuowano.
Coś w spojrzeniu chłopca zaniepokoiło stewardesę było pełne niepokoju i niemego błagania.
Gdy mężczyzna wstał, by pójść do toalety, chłopiec powtórzył ten sam gest, tym razem z desperacją. Jego oczy szeroko otwierały się ze strachu.
Kinga zatrzymała się. Rozpoznała ten znak. Przeszła szkolenie o sygnałach, których używają dzieci w niebezpieczeństwie. To było wołanie o pomoc.
Nie dając po sobie nic poznać, podeszła bliżej i z uśmiechem podała mu szklankę soku jabłkowego.
To twój ulubiony, prawda?
Chłopiec tylko cicho skinął głową, drżącymi rękami chwytając napój. Znów się rozejrzał, jakby bał się, iż tamten wróci.
Gdy mężczyzna wrócił, rzucił Kingi badawcze spojrzenie. Czoło miał spocone, mimo iż klimatyzacja działała dobrze. Usiadł i natychmiast spojrzał na chłopca, potem na telefon.
Kinga poczuła, jak przyśpiesza jej puls.
Dys













