Starzec odchodził… Staruszka czuła to każdą częścią swojej duszy.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Stary odchodził… Stara wiedziała o tym, czuła to każdą cząstką swej duszy, która zrosła się z nim na wieki.

Przyjęła to spokojnie, na zewnąrtz spokojnie.
W środku bała się, choć wiedziała, iż długo po dziadku nie pociągnie, nie da rady.

Jak? Jak żyć bez Adasia, ukochanegoNoszonego w sercu swojego, a jednocześnie tak dalekiego. Śniegu chce się, a wam?
Kto powiedział, iż uczucia zamiarzem stygną?
To w waszych mądrych książkach stoi? Nie wierzcie, nic nie stygnie!
Wciąż dusza trzepocze się jak ptak na dźwięk głosu ukochanego. Toż to nie żart – całe życie razem, sześćdziesiąt lat, cóż tu gadać!

Tak zrośli się ze sobą, tak splątali, iż ani chwili bez siebie wytrzymać nie mogli.
Jak go sama wyprawi? Jak tu zostanie? I po co? Po co żyć? Bez Adasia i życia nie ma.
Tak myśli staruszka, przeglądając kufer, rzucając rzeczy na trzy stosy.
To dzieciom, na pamiątkę. Niech wspominają ojca, to sąsiadom rozdać, a tu, gdzie najmniejszy stosik, to dla siebie, póki nie odejdę, będę patrzeć i wspominać Adasia.

Tak rozmyśla staruszka.
— Kasiu, Kasiu — słyszy staruszka słaby głos starca — Kasiu!
— Idę, idę, Adaś, już idę, najdroższy — zerwała się staruszka, poprawiła spódnicę, zajrzała za zasłonę do męża.
— Obudziłeś się, Adaś? Może placuszków, co? Placuszków chcesz?

— Kasiu — głucho woła starzec, przesuwając niewidzącymi oczami po suficie — Kasiu…
— Już dobrze, kochanie, jestem tu, tu — bierze jego niegdyś wielką jak łopata, a teraz chudą i pomarszczoną dłoń w swoją, niemal taką samą, jak wyschnięta ptasia łapka — co, co, kochany? Jestem przy tobie!
— Kasiu, wybacz… Wybacz, Kasiuchno…
— Ależ co ty, co ty…

— Nie kochałem cię — syczy starzec — wybacz… głupi byłem… żeby tak cofnąć czas, wszystko inaczej by się potoczyło, Kasia…
— Daj spokój, Adaś. Jak to nie kochałeś? Kochałeś, po swojemu, ale kochałeś. Czyżbyśmy inaczej przeżyli razem sześćdziesiąt lat? No co, już…
— Kasiu… dzieci…
— Jadą, Adaś, jadą. Dałam telegram, a adekwatnie to Nina, listonoszka, wszystko napisała — i do Michała, i do Tadeusza, do Sławka i do Władzi. Na wieczór, Adaś, wszyscy przyjadą, ty śpij, śpij, a ja ci rosół zrobię…

— Nie trzeba — szepce — daj rękę, posiedź ze mną, wybacz, Kasia!
— A ja się nie gniewałam, Adaś, nie gniewałam. Ty mi wybacz, może nie wlazłabym ci w drogę, nie przyczepiłabym się jak kleszcz, może życie twoje potoczyłoby się inaczej, kochany!
— Nie, Kasia — kręci głową starzec — nie, Kasia, widocznie tak miało być…
Z kącika oka starca stoczyła się mętna łza i, sunąc po pomarszczonym policzku, rozpłynęła gdzieś w fałdach bladej, starczej skóry.

Na wieczór zjechali się dzieci, sami już niemal starcy.

Staruszka duma.
Michał, najstarszy, całkiem siwy jak gołąb. Poważny, stateczny, taki był od dziecka. Staruszka trochę się go boi, Michał profesor, uczony człowiek, mieszka w stolicy.
— Michał, synku, całkiem siwy!
— Ano, mamo, lata swoje robią. Ja już dziadek, nie zapomniałaś, iż jesteś prababcią? — patrzy uważnie.
— Oj, synku, jakżebym zapomniała! Oto zdjęcia, Twoja Jadzia przysłała, tam, pod szkłem, wszystko przechowuję.

Po lewej stronie szkło, tam my wszyscy i wy malutcy, i nasi rodzice z ojcem, wujek mój Henryk, Franek, co z frontu nie wrócił, choćby listu nie dostaliśmy… Babcia i dziadek już staruszkowie, ciocie i wujkowie Adasia tam. Brat jego Sławek, ech, wesołek był, jak zagrał „Kujawiaka”, nogi same w taniec poniosą!
A tu Mitrek, nasz sąsiad, pamiętasz wuja Stanisława? To on nowe szkło zrobił, tam już młodzież. I wnuki, i prawnuki teraz.

Więc widzisz, Michał, synku, za gwałtownie matkę ze świata spisujecie!
— A ja nie spisuję, matko. Żyj długo! Dopóki wy żyjecie, my też czujemy się dziećmi…

Tadeusz, bracie, może na ryby, co?
— Może — odwraca się do matki — mamo, możemy?
— A jakże! — uśmiecha się staruszka — oczywiście!

— Tato, no dosyć tego leżenia! — to już Sławek, najmłodszy z braci, wciąż jeszcze dziarsko nosi dżinsy, nie obrósł w brzuch, suchy jak patyk, opalony.
Sławek pracuje na wielkim statku, bywa w różnych krajach i zawsze przysyła rodzicom rozmaite rzeczy, ale starzy z nich nie korzystają, odkładają na czarną godzinę.
Jedynie telewizor, kolorowy, japoński, cała wieś przychodzi do nich na filmy po „Wiadomościach”, zimą co innego robić. A potem długo komentują obejrzany obraz.

Stary słabo się uśmiecha, Sławek zawsze był jego ulubieńcem, taki sam jak Aleksander Janowicz, żywiołowy, wesoły.
— Sławku, synu, dzieci moje, Michał, Tadeusz… A gdzie Władzia?
— Jestem, tato — wysuwa się zza braci. Malutka, chuda, żywy portret matki z młodości, już dorosła Władzia!
— Córeczko… Wybaczcie mi, dzieci…
— Co ty, tato!
— Ojcze, daj spokój!
— Jak możesz, tato…
— Wybaczcie — szepce starzec — może czego wam nie dałem, może miłości…
— Przestań, ojcze!

— No właśnie, tato, daj spokój!
— Dzięki wam i mamie wyszliśmy na ludzi, i nasze dzieci dzięki ziarnu, które wy z mamą zasialiście…
No, wstawaj lepiej! Tadeusz mówi, iż dach na łaźni trzeba poprawić, Władzia z mamą pierogów naWładzia z mamą pierogów nałapią, a my po łaźni po kieliszeczku, i pierogami, pierogami zakąsimy…

Idź do oryginalnego materiału