Stara walizka
Weronika z irytacją wybiegła na ganek, trzaskając furtką tak głośno, iż w sąsiedniej oborze zaszczekały psy. Znów pokłóciła się z babcią. W kółko to samo: „Podlej grządki”, „Pomóż z kompotem”, „Nie siedź w telefonie”. Jakby ona, osiemnastoletnia dziewczyna, nie miała nic lepszego do roboty w wakacje!
– Weronika! Natychmiast wracaj! – krzyknęła za nią Lidia Bronisławówna. Ale wnuczka już maszerowała po zakurzonej wiejskiej drodze, choćby się nie oglądając. Iść dokądś specjalnie nie miała po co, ale wracać do domu – tym bardziej nie zamierzała.
Dotarła nad jezioro, usiadła na brzegu i patrzyła, jak słońce powoli chowa się za linią lasu. Żal ściskał ją za gardło: na rodziców, którzy wyjechali do pracy do Holandii i zostawili ją samą; na babcię, która zamiast pozwolić jej wyjechać do miasta, wciągnęła ją w tę głuszą. Weronika już dostała się na uniwersytet, przed nią nowe życie – a tu musi się męczyć ze słoikami w piwnicy.
Następnego ranka babcia zapukała do jej pokoju:
– Weronika, pomożesz? Trzeba zanieść słoiki do piwnicy. Ja tam po tych schodach sama nie zejdę.
Z niechęcią Weronika wstała, umyła się i poszła. Słoiki były ciężkie, a schody stare. Dźwigała je po kilka razy. Gdy schodziła po raz ostatni, zobaczyła w kącie zakurzoną, zniszczoną walizkę.
– Babciu! A co to za walizka w rogu?
– Nie mam pojęcia… Pewnie twój dziadek zostawił. Od kiedy go nie ma, do piwnicy nie zaglądałam.
Ciekawość porwała Weronikę. Nie słuchając protestów babci, wyciągnęła walizkę na światło dzienne. Materia zniszczona, zamek zardzewiały.
– Rzuć to śmiecie – mruknęła Lidia Bronisławówna. – Kto wie, co tam jest.
Ale Weronika już przeglądała stare koszule, zdjęcia i jakieś notatki. Na samym dnie leżała schludna koperta. Napisane było na niej: „Dla Kasi. Przebacz i zrozum”. Pismo było rozpoznawalne – dziadka.
– Mogę? – zapytała wnuczka, patrząc na babcię.
Ta skinęła głową. Weronika zaczęła czytać. List był wzruszający. Dziadek Mieczysław prosił w nim jakąś Kasię o wybaczenie. Pisał, jak bardzo ją kochał i jak wszystko zepsuł swoją nieufnością. Data – 1969 rok. Babcia zbladła.
– To… rok po naszym ślubie – szepnęła.
– Może nie warto tego rozgrzebywać – cuno powiedziała Weronika.
– Nie. Teraz muszę wiedzieć. Gdzie jest to miejsce, o którym pisał – „gdzie zniszczyłem jej marzenia”?
Późnym wieczorem babcia poprosiła wnuczkę, żeby znalazła bilety do miasta pod Lublinem.
– Po prostu to zrób. Muszę zobaczyć tamtą ulicę.
Następnego dnia jechały w milczeniu pociągiem. Droga była długa, a babcia przez cały czas mówiła. O młodości, o tym, jak poznała Mieczysława, jak wyszła za niego z miłości. A jednak gdzieś w środku zawsze tkwił w niej cień niepokoju, iż nie był z nią do końca szczery.
Na miejscu wzięły taksówkę i pojechały pod adres z listu. Dom był drewniany, zadbany. Gdy stały przy bramie, od tyłu usłyszały głos:
– Do mnie? Z funduszu emerytalnego?
Odwróciły się. Przed nimi stała kobieta około osiems
– To ja jestem Kasia – powiedziała starsza pani, patrząc na nie z zaciekawieniem.