W kuchni unosił się zapach kotletów, gdy nagle otworzyły się drzwi wejściowe – córki Julii wróciły do domu. Były u babci i powinny być szczęśliwe, ale zamiast euforii na ich twarzach malowała się uraza.
— Mamo, babcia nas nie kocha! — powiedziały chórem Ola i Zosia.
Julia wyszła do przedpokoju, wycierając ręce w ręcznik.
— Dlaczego tak myślicie?
Dziewczynki wymieniły spojrzenia, aż w końcu jedna zaczęła opowiadać. Babcia pozwalała Tosi i Kubie – dzieciom cioci – biegać, skakać i jeść, co tylko zechcą. Im zaś zabraniała hałasować, nie dawała słodyczy, a na dodatek tamte odprowadzała aż do przystanku, a je po prostu wyrzuciła za drzwi.
Julia zastygła. Wiedziała, iż jej teściowa, Janina Kazimierzówna, nie była najczulszą kobietą, ale nie sądziła, iż sprawa aż tak się posunęła.
Ich relacje zawsze były neutralne – nie bliskie, ale też nie wrogie. Wszystko się zmieniło, gdy siostra męża, Danuta, urodziła dzieci. Wtedy babcia dosłownie oślepła z miłości. Godzinami opowiadała, jakie to zdolne maluchy i jak bardzo podobne do matki.
Kiedy Julia i jej mąż, Marek, doczekali się bliźniaczek, Janina tylko wzruszyła ramionami:
— Od razu dwoje? No, no… Z dwójką nie dam rady.
— I nie prosimy — odciął się Marek.
— Lepiej byś pomógł Danusi… Ona ma przecież dwoje rok po roku…
— A nasze to nie dzieci? — nie wytrzymała Julia.
— Brat powinien wspierać siostrę — rzuciła teściowa z lodowatym chłodem.
Wtedy Julia zrozumiała, iż wsparcia nie ma co oczekiwać. Na szczęście jej własna mama była blisko, jeździła przez całe miasto i pomagała, jak tylko mogła.
Janina zaś wciąż zachwycała się Tomkiem i Kasią, przy każdej okazji podkreślając: *Oto wnuki mojej córki!*
A o dzieciach syna… jeżeli już spytała, tylko machnęła ręką: *Jakoś tam…*
Z czasem zauważyli to choćby znajomi. A gdy pewnego dnia Janina w gniewie rzuciła: *A kto wie, czy to na pewno moje wnuczki, choćby jeżeli na syna zapisane…* – te słowa dotarły do Marka. Wpadł w szał. Przyjechał do matki, żądając wyjaśnień. Ta się tłumaczyła, ale nie na długo starczyło jej pokory.
Za każdym razem, gdy Julia z mężem odwiedzali teściową, wracali z ciężarem na sercu. Ciągłe pretensje: dziewczynki hałasują, jedzą słodycze bez pytania, babci źle – ciśnienie. I od razu porównanie do „idealnych” wnuków.
Gdy Tomek i Kasia wyjeżdżali, babcia żegnała ich osobiście, wręczała prezenty, a Olę i Zosię wysłała przez opustoszały teren, gdzie wałęsały się bezpańskie psy. Sześciolatki. Same. Bez słowa ostrzeżenia. To była ostatnia kropla.
Marek zadzwonił do matki.
— Mamo, źle się czujesz?
— Skąd taki pomysł?
— To po co wysłałaś dzieci same? Tam pustkowie, psy!
— Trzeba uczyć samodzielności od małego.
— One mają sześć lat! Dzieci Danusi nigdy nie puszczasz same!
— A ty co, masz czelność mnie oskarżać?! To wszystko przez twoją żonę…
I rzuciła słuchawkę.
Minęły lata. Dziewczynki podrosły, już w szóstej klasie. Janina zachorowała. Przypomniała sobie o „zapasowych” wnuczkach. Zadzwoniła do syna:
— Niech Ola i Zosia przyjadą, posprzątają. Co to za dzieci, iż babci nie pomagają?
— A ty przypomnij sobie, dlaczego one do ciebie nie przyjeżdżają — spokojnie odparł Marek. — Masz ulubione wnuki – to na nich licz.
Wściekła Janina wykręciła numer do Julii:
— Masz obowiązek! Przecież to moje wnuczki!
— A ty dawno ich tak nie nazywałaś. Masz córkę i „prawdziwe” wnuki. Więc na nich polegaj.
Kasia odmówiła: *Za dużo lekcji, babciu.* Tomek oświadczył: *Ja nie jestem sprzątaczką.* Janina została sama, w ciszy. Dopiero teraz zrozumiała, iż miłości nie da się dzielić. Ale było już za późno.