Piątkowy wieczór w „Złotej Karczmie” to było samo elegancja. Kryształowe kieliszki błyszczały w świetle żyrandoli, skrzypce grały ciche melodie, a kelnerzy poruszali się z gracją. W powietrzu unosił się śmiech, dźwięk sztućców i pewność siebie ludzi, którzy czuli się tu jak u siebie.
Nagle drzwi się otworzyły.
Zimny podmuch wiatru wpadł do środka, a do środka weszła starsza kobieta. Jej sweter był wytarty, spódnica zwisała bezwładnie, a buty miały pęknięte podeszwy. Trzymała przy piersi starą płócienną torbę z łatą, a jej srebrne włosy były starannie upięte, mimo zmęczenia na twarzy.
Sala zamarła.
Mężczyzna w granatowym garniturze nachylił się do towarzyszki: „Czy ona… przypadkiem się nie pomyliła?”
Kobieta obok sączyła wino: „Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak ubrany tu przyszedł.”
Przy barze biznesmen mruknął: „Wygląda, iż choćby na chleb by jej nie stało.”
Hostessa, Kasia, zachowała profesjonalny uśmiech: „Dobry wieczór. Czy ma pani rezerwację?”
Kobieta pokręciła głową: „Nie… ale powiedziano mi, iż jeżeli będę potrzebować pomocy, mam tu przyjść… i poprosić o Jacka.”
„Jacek?” – szepnął jeden z gości do żony. „Kto to Jacek?”
Kasia przekazała wiadomość do kuchni. Szef Jacek Kowalski zastygł, szeroko otwierając oczy.
„Zofia Nowak?” – zapytał.
„Tak” – potwierdziła Kasia.
Jacek odłożył nóż: „Posadź ją gdzieś w cieple. Zaraz przyjdę.”
Wyszedł do sali i zauważył drobną postać siedzącą na ławce w holu, trzymającą szklankę wody.
„Zofia?” – powiedział cicho, ale wyraźnie.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się: „Jacek.”
W dwóch krokach był przy niej, klękając na jedno kolano. „Znalazłaś mnie.”
„Powiedziałeś, żebym przyszła, jeżeli będę potrzebować pomocy.”
Jacek wstał i podał jej ramię: „Chodź ze mną.”
Goście patrzyli, jak szef poprowadził ją do „Stołu Kowalskiego” – małego stolika przy kominku, zwykle zarezerwowanego dla jego przyjaciół. Rozmowy znów się ożywiły, ale teraz miały inny ton.
Gdy usiadła, Jacek sam przyniósł pierwsze danie: gorącą zupę z selera z świeżym chlebem.
„Gotowałaś dla mnie kiedyś” – powiedział cicho. „Teraz moja kolej.”
Jedli, a między kęsami zaczął mówić – do niej i do całej sali.
„Gdy miałem dziewiętnaście lat, mieszkałem w zrujnowanym budynku, bez grosza przy duszy. Pewnej śnieżnej nocy rozsypały mi się zakupy. Zofia zaprosiła mnie do siebie, dała zupę i nauczyła, jak z resztek zrobić coś dobrego. Przez tygodnie mnie żywiła i namówiła, żebym poszedł do szkoły gastronomicznej. Dała mi choćby swoje oszczędności.”
Spojrzał na nią z uśmiechem: „Powiedziałaś, żebym odwdzięczył się światu. Dziś zaczynam spłacać dług.”
Gdy podano ostatnie danie, Jacek zwrócił się do gości:
„Od dziś w każdy piątek będzie tu „Złoty Stół” – miejsce dla wszystkich, kto potrzebuje. Jedzenie na koszt restauracji, wspierane przez tych, którzy chcą pomóc. Bez pytań.”
Sala zamarła, a potem rozległy się brawa. Kelnerzy położyli na stolikach kartki, a goście zaczęli podpisywać się, oferując wsparcie – obiady, napoje, a choćby podwiezienie.
Zofia patrzyła, mając łzy w oczach: „Pamiętałeś.”
„Jak mógłbym zapomnieć?” – odparł Jacek.
Miny mijały, a „Złoty Stół” stał się tradycją. Zofia często przychodziła, witając gości z taką samą serdecznością, jaką kiedyś obdarzyła Jacka. Ludzie przychodzili nie tylko dla jedzenia, ale dla uczucia, iż tu są u siebie.
A gdy ktoś pytał, co sprawiło, iż tamten piątkowy wieczór był tak wyjątkowy, odpowiedź nie brzmiała po prostu: „starsza kobieta w podartych ubraniach weszła do eleganckiej restauracji.”
Odpowiedź brzmiała: „szef pamiętał.”
A ponieważ pamiętał, dobroć na zawsze zagościła przy stole.