Starsza kobieta podarowała mieszkanie młodszemu synowi – starszy syn postanowił się zemścić, oskarżając ją o najgorsze.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Wczoraj rano zadzwoniła do mnie mama, jej głos drżał z niepokoju:
— Córeczko, porozmawiaj proszę z naszą sąsiadką, ciocią Marysią. Jest bardzo smutna, prosiła o pomoc prawną. Nic więcej nie wyjaśniła, tylko powiedziała, iż jesteś mądra i coś wymyślisz…

Znałam Marię Stanisławową od dziecka. Mieszkałyśmy w tej samej klatce przez lata, a choćby gdy wyszłam za mąż i wyprowadziłam się, często odwiedzałam mamę i witałam się z ciocią Marysią na ławce pod blokiem. Miała już dziewięćdziesiąt lat, ale do niedawna krzątała się po podwórku, piekła dla mamy serniki i częstowała sąsiadki. Ostatnio jednak narzekała na serce i ciśnienie. Mieszkała z młodszym synem, Jackiem, który jej pomagał. Starszy, Krzysztof, żył osobno, na drugim końcu Wrocławia, i odwiedzał ją coraz rzadziej.

Krzysztof wyjechał dawno temu do szkoły oficerskiej, potem służył, ożenił się, dostał mieszkanie, działkę, samochód. Zamożny, niezależny, ale zimny. Z matką relacje miał trudne: raz milczał, raz się obrażał, raz rozkazywał. A Jacek został. Z czasem stał się jej jedynym oparciem. Właśnie jemu Marysia Stanisławowa postanowiła przekazać mieszkanie w darowiźnie.

Starszy syn się dowiedział… i nie protestował. Powiedział tylko:
— Mnie nie trzeba, mam swoje. Niech Jacek choć to ma.
Wydawałoby się — sprawiedliwie. Ale spokój nie trwał długo.

Gdy wieczorem zajrzałam do cioci Marysi, od razu zobaczyłam ślady łez na jej twarzy. Usiadła, otarła oczy i zapytała cichym, drżącym głosem:
— Córeczko… gdzie można zrobić tę… jak to się nazywa… badaniedna?

Zmarszczyłam brwi.
— Ciociu, po co wam to?

Wtedy opowiedziała mi, iż kilka dni temu przyszedł do niej Krzysztof. Stanął w progu z zaciętą miną i rzucił:
— Nie jestem synem twojego męża. Mamy różne grupy krwi. Wszystko jasne. Dlatego dałaś mieszkanie Jackowi, a nie mnie. Jestem ci obcy. A on — twój.

Potem zatrzasnął drzwi i wyszedł. Nie dał jej dojść do słowa. Na telefony nie odbierał.

Ciocia Marysia szepnęła:
— Mój mąż miał grupę dodatnią, pamiętam… A ja? W starym dowodzie było wpisane, ale dawno go wymieniłam. A Krzysztofa? Gdy się urodził, ledwo żyłam, nie pytałam nikogo…

Ktoś poradził jej test DNA. Wytłumaczyłam, iż to trudne: mąż nie żyje od dwudziestu lat. Do badania trzeba krwi, włosów — albo ekshumacji. A na to potrzeba zgody sądu i mnóstwa złotych.

Znowu zapłakała:
— Więc nie udowodnię mu, iż jest synem swojego ojca?

Nie wytrzymałam. Głos mi się załamał:
— Ciociu! Niczego nie musisz dowodzić! Nie podał choćby swojej grupy. Po prostu się wściekł. Wymyślił powód, żeby was zranić. Jest dorosły, a zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. Postąpiłaś uczciwie — dałaś dom temu, kto przy tobie został. A on tylko szukałA teraz, gdy noc zapadła nad Wrocławiem, w oknie Marysi Stanisławowej wciąż paliło się światło, jakby czekała, iż ciemność w końcu przyniesie odpowiedź, której nikt nie potrafił dać.

Idź do oryginalnego materiału