Stare lustro, czyli jak zięć z teściową się pogodzili
Jagoda wróciła do domu późnym wieczorem. W mieszkaniu panowała podejrzana cisza. Nie było słychać głosu męża, ani zwykłego mamrotania matki.
— Mamo? Bartku? — zawołała, zaglądając do pokoi. Pusto.
„Mąż pewnie w warsztacie w garażu — pomyślała. — A mama? Czyżby obraziła się i wyjechała?”
Narzuciła kurtkę i wyszła na podwórze. Z uchylonych drzwi garażu sączyło się żółte światło, dobiegały stamtąd głosy. Wchodząc do środka, Jagoda zastygła w miejscu.
Bartek i jej mama, Danuta Władysława, z zapałem pracowali nad starą antyczną framugą. Mąż malował drewno, a teściowa, zawiązawszy chustkę i narzuciwszy stary fartuch, coś tam żywo tłumaczyła.
— Tylko popatrz, jak to drewno teraz gra! — zachwycała się Danuta Władysława. — Twoja robota to prawdziwa sztuka, Bartku!
— Niech pani nie przesadza, to tylko takie moje majsterkowanie…
— Majsterkowanie, powiada! — prychnęła teściowa. — Toż to arcydzieło!
Jagoda tylko przysiadła na stołku, nie wierząc własnym oczom. Rano o mało się nie pokłócili na dobre…
Wszystko zaczęło się od tego, iż Danuta Władysława wprowadziła się do nich „tymczasowo” po zamknięciu sanatorium, gdzie mieszkała przez ostatnie dwa lata.
— Mamo, to tylko na kilka tygodni — zapewniała Jagoda męża. — Dopóki nie otworzą im nowych miejsc.
— Kilka tygodni — mruknął ponuro Bartek. — A życie z nią to dla mnie wieczność.
Chodził po kuchni, zaciskając pięści, aż w końcu westchnął:
— Może wynajmijmy jej pokój? Akurat mam mieć premie…
— Oszalałeś? — oburzyła się Jagoda. — Żebym potem całe życie słyszała, jak to własna córka wyrzuciła matkę?
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. Danuta Władysława, jak zwykle, przyjechała godzinę wcześniej, „żeby ocenić sytuację”.
Od progu rozpoczęła inspekcję:
— Jagoda, kochanie, tapety wam zupełnie wyblakły… A ta wieszarka? Bartek, chociaż śruby byś dokręcił!
Bartek wyszedł do łazienki bez słowa.
W ciągu pierwszego tygodnia teściowa przemeblowała całe mieszkanie, wyszorowała kuchnię do połysku, przegarnęła wszystkie szafki i… dotarła do dokumentów Bartka.
— Danuta Władysława! — podniósł głos Bartek, gdy nie znalazł ważnej teczki. — Gdzie moje papiery?
— Wyrzuciłam — odparła beztrosko teściowa. — Pogniecione były. Wszystko posegregowałam od nowa. I po alfabecie!
Bartek wyszedł w milczeniu, trzaskając drzwiami.
Jagoda próbowała skupić się na pracy, ale myśli wciąż wracały do domu. Matka — zasadnicza, mąż — uparty… A między nimi — ona.
Po pracy od razu pojechała do domu. Mieszkanie było puste. Najpierw się przestraszyła. A potem usłyszała głosy w garażu.
I teraz siedziała, nie wierząc własnym oczom: ci dwoje, których jeszcze rano godziła, teraz dyskutowali o lakierach i impregnatach, śmiali się jak starzy przyjaciele.
— Mamo? — zawołała niepewnie.
— O, przyszłaś! — Danuta Władysława promieniała. — Patrz, jakie Bartek ma złote ręce! A ja tylko narzekałam, stara głupia…
Zdjęła z warsztatu talerz z plackami ziemniaczanymi:
— Macie, na smażenie szłam, a tu… takie odkrycie!
— Nie masz pojęcia! — podskoczył Bartek. — Twoja mama wie wszystko o starych meblach! A ja głowę łamałem, czym tę ramę zabezpieczyć, a ona — „dodaj oleju lnianego”, i od razu jak nowa!
— Mamo? — Jagoda patrzyła zdumiona. — Przecież ty całe życie w dziale meblowym pracowałaś…
— Tak, hobby — machnęła ręką Danuta Władysława.
— Co ty mówisz! — Bartek sięgnął po malowaną szkatułkę. — Tylko popatrz, jak ona kolory wydobyła! Ja bym tygodniami do tego nie doszedł.
— U was na wsi takich rzeczy dużo? — ożywił się nagle.
— Stodoła aż pęka! Komody, toaletki, półki… Przyjedźcie — sami zobaczycie!
— No to przyjedziemy! — zwrócił się do żony. — Jagoda, wakacje u mamy! Wyobrażasz sobie, ile można by tam zrobić?
Danuta Władysława załamała ręce:
— Naprawdę? Przyjedziecie?
— Koniecznie!
Usiedli przy prowizorycznym stole nakrytym ceratą. Stały na nim placki ziemniaczane, czajnik i słoik konfitur.
— Zjemy, a potem pokażę wam jeszcze jeden sekret — mrugnęła teściowa. — Mam pomysł, jak ozdobić tę ramę.
Jagoda patrzyła na nich, tak różnych, a jednak tak bliskich. I w piersi ścisnęło się od wzruszenia: no tak, bywa i tak… Czasem szczęście chowa się w najdziwniejszych miejscach — na przykład w starym garażu, pachnącym farbą i wiórami, gdzie teściowa i zięć znaleźli wspólny język.