Stare lustro, czyli jak zięć z teściową się pogodzili
Kinga wróciła do domu późnym wieczorem. W mieszkaniu panowała podejrzana cisza. Nie słychać było głosu męża, ani zwykłego mamrotania matki.
– Mamo? Maciek? – zawołała, rozglądając się po pokojach. Pusto.
„Maciek pewnie w warsztacie w garażu – pomyślała. – A mama? Czyżby obraziła się i wyjechała?”
Narzuciła kurtkę i wyszła na podwórze. Z uchylonych drzwi garażu sączyło się żółte światło, dobiegały stamtąd podniesione głosy. Gdy weszła do środka, zamarła w zdumieniu.
Maciek i jej mama, Halina Stanisławówna, z zapałem pracowali nad starą antyczną framugą. Mąż malował drewniane zdobienia, a teściowa, zawiązawszy chustkę i narzuciwszy stary fartuch, żywo coś wyjaśniała.
– Popatrz tylko, jak zagrało drewno! – zachwycała się Halina Stanisławówna. – Twoja robota to prawdziwe dzieło sztuki, Maciek!
– Niech pani nie przesadza – uśmiechnął się. – Tak tylko, bawię się trochę.
– Bawi się! – prychnęła teściowa. – Toż to majstersztyk!
Kinga przysiadła na stołku, nie wierząc własnym oczom. Jeszcze rano byli o krok od kłótni…
Wszystko zaczęło się, gdy Halina Stanisławówna wprowadziła się do nich „tymczasowo” po zamknięciu sanatorium, w którym mieszkała od dwóch lat.
– Mamo, to tylko na kilka tygodni – tłumaczyła Kinga mężowi. – Dopóki nie otworzą nowych miejsc.
– Kilka tygodni – mruknął Maciek. – A ja mam z nią mieszkać.
Chodził po kuchni, zaciskając pięści, aż w końcu westchnął:
– Może wynajmiemy jej pokój? Dostanę niedługo premie…
– Oszalałeś? – oburzyła się Kinga. – Żeby potem całe życie słuchać, jak własna córka wyrzuciła matkę na bruk?
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. Halina Stanisławówna, jak zwykle, przyjechała godzinę wcześniej, „żeby rozejrzeć się po sytuacji”.
Od progu zaczęła inspekcję:
– Kinga, kochanie, tapety wam zupełnie wyblakły… A wieszak? Maciek, przynajmniej śruby byś dokręcił!
Maciek wyszedł do łazienki bez słowa.
W pierwszym tygodniu teściowa przemeblowała mieszkanie, wyszorowała kuchnię do połysku, przegarnęła naczynia i… dotarła do dokumentów Maćka.
– Halina Stanisławówna! – podniósł głos, gdy nie mógł znaleźć ważnej teczki. – Gdzie moje papiery?
– Wyrzuciłam – odparła spokojnie. – Były pogniecione. Wszystko posegregowałam alfabetycznie w nowych folderach!
Maciek wyszedł, trzaskając drzwiami.
Kinga próbowała skupić się na pracy, ale myśli wciąż wracały do domu. Mama – zasadnicza, mąż – uparty… A między nimi – ona sama.
Po pracy od razu wróciła do domu. Mieszkanie było puste. Najpierw się przestraszyła, aż w końcu usłyszała głosy w garażu.
A teraz siedziała, nie wierząc własnym oczom: ci dwoje, których jeszcze rano musiała rozdzielać, teraz dyskutowali o lakierach i olejach, śmiejąc się jak starzy przyjaciele.
– Mamo? – odezwała się niepewnie.
– A, przyszłaś! – Halina Stanisławówna promieniała. – Zobacz, jakie złote ręce ma Maciek! A ja tylko narzekałam, stara maruda…
Zdjęła z warsztatu talerz z racuchami:
– Proszę, nasmażyłam. Szłam się pogodzić, a tu… takie odkrycie!
– Nie uwierzysz! – podskoczył Maciek. – Twoja mama zna się na starych meblach jak nikt! A ja głowiłem się, czym zabezpieczyć drewno, a ona: „dodaj oleju lnianego” i od razu gra!
– Mamo? – Kinga patrzyła zdumiona. – A ty przecież całe życie pracowałaś w biurze…
– Takie hobby – machnęła ręką Halina Stanisławówna.
– Co ty! – Maciek podniósł malowaną szkatułkę. – Spójrz tylko, jak wyciągnęła kolor! Ja bym tygodniami nie wymyślił.
– Macie tam na wsi dużo takich rzeczy? – ożywił się nagle.
– Stodoła pełna! Komody, toaletki, półki… Przyjedźcie – sam zobaczysz!
– No to przyjedziemy! – zwrócił się do żony. – Kinga, pojedźmy latem do mamy! Wyobraź sobie, ile można tam zrobić!
Halina Stanisławówna aż klasnęła w dłonie:
– Naprawdę? Przyjedziecie?
– Koniecznie!
Usiedli przy stole przykrytym ceratą. Na środku stały racuchy, czajnik i słoik konfitur.
– Zjemy, a potem pokażę wam jeszcze jeden sekret – mrugnęła teściowa. – Mam pomysł, jak udekorować tę ramę.
Kinga patrzyła na nich – tak różnych, a jednak teraz bliskich. W piersi ściskało ją wzruszenie. Tak, bywa i tak… Czasem szczęście chowa się w najmniej oczekiwanych miejscach – na przykład w starym garażu, pachnącym lakierem i wiórami, gdzie teściowa i zięć znaleźli wspólny język. I wtedy okazuje się, iż choćby największe uprzedzenia można przekuć w coś pięknego – jeżeli tylko zechce się posłuchać drugiej strony.