**Dziennik, 15 maja 2023**
Siedziałem w kuchni razem z żoną, Kasią. Gotowała coś, krzątając się przy kuchence, i mówiła bez przerwy. Ja, szykując się do pracy, piłem kawę i patrzyłem przez okno na wschodzące słońce, próbując wychwycić sens z tego, co mówiła.
— Jarek, słuchasz mnie w ogóle? — nagle jej paznokcie wbiły się w moje ramię.
— No, kochanie, oczywiście! — odparłem szybko, odsuwając jej dłoń. Manicure zawsze miała perfekcyjny.
— To powtórz, co właśnie powiedziałam. — Jej spojrzenie stało się lodowate.
Westchnąłem.
— Znowu mówisz o sprzedaży domu.
— Tak. A dlaczego?
— jeżeli zabierzemy mamę do nas, będzie nam lżej. Mniej oszczędności.
— Przecież wiesz, iż tam nic nie ma? Żadnych perspektyw. Po co ma tam siedzieć, skoro emerytury nie starcza na rachunki? Dlaczego my mamy za nią płacić? Za co? — W głosie Kasi było słychać pogardę.
Miała już prawie czterdzieści lat i wiedziała, czego chce. Ten niski, lekko chrapliwy głos czasem działał na mnie jak hypnoza… To już nie ten słowiczy śpiew z dawnych lat, ale wciąż coś w nim było. Ja też przekroczyłem czterdziestkę, ale przyzwyczaiłem się już robić, co Kasia każe. zwykle wychodziło mi to na dobre.
— Mama musi gdzieś mieszkać — odrzekłem słabo.
— No właśnie. U nas. A dom sprzedamy. Spłacimy kredyty, poprawimy sytuację. I będzie nam raźniej we trójkę, prawda? — dopytywała się Kasia.
Skinąłem głową. Choć jako inżynier budowlany zarabiałem nieźle, dodatkowe pieniądze zawsze się przydadzą. A dom był na moje nazwisko. Płacić za coś, czego nie używamy, nie miało sensu.
— No to dobrze, jutro wrzucisz ogłoszenie, zadzwonisz do mamy, niech się pakuje. Przyjedzie do nas, a dom gwałtownie znajdzie kupca. — Kasia uśmiechnęła się, pokazując zęby jak drapieżnica, która właśnie upolowała ofiarę.
***
Maria zaczęła dzień jak zwykle. Słońce już dawno wstało, a starsza kobieta dopiero się obudziła. Wyszła do ogrodu, by sprawdzić drzewa. Nagle w kieszeni spodni zadzwonił stary, guzikowy Nokia. Nowe technologie nie były jej mocną stroną. choćby obsługa pralki wymagała ode mnie wielokrotnych tłumaczeń.
A tu, na wsi, było jak w zatrzymanym czasie. Żadnych skomplikowanych rzeczy, tylko ulubione czasopisma i sąsiedzi. Emerytura od sześćdziesięciu pięciu lat. Życie wydawało się udane.
Ale gdy w słuchawce usłyszała mój głos, serce jej się ścisnęło.
— Cześć, mamo. Słuchaj, rozmawialiśmy z Kasią i uznaliśmy, iż czas sprzedać twój dom.
— Co?! — Maria podeszła do ganku i ciężko oddychając, usiadła na ławce.
— No co ci nie pasuje? Uznaliśmy, iż nie ma sensu, żebyś tam wegetowała. Lepiej zamieszkaj z nami. Za te pieniądze poprawimy sobie życie.
— Proponujesz, żebym mieszkała z wami? Nie będę wam przeszkadzać?
— Mamo, no co ty! Będziesz miała własny pokój, wszystko, czego zechcesz. Będziemy żyć jak prawdziwa rodzina. I nie będziesz musiała oszczędzać każdej złotówki. Same plusy.
Maria zaczęła nerwowo gryźć wargi. Ale ja nie odpuszczałem.
— Już wystawiłem ogłoszenie. Więc się pakuj, jutro przyjadę po ciebie i twoje rzeczy. Nie bierz za dużo, nie chcemy tracić czasu.
Maria została sama na ławce, rozmyślając o życiu. Umówiliśmy się dawno, iż pomagam jej z rachunkami. Owszem, emerytura była skromna, ale nigdy nie sądziła, iż użyję tego przeciwko niej. Nie zostawiłem jej wyboru.
Z ciężkim westchnieniem, gładząc bolące plecy, wróciła do domu. Myślała o jabłoniach, w które włożyła tyle pracy… I teraz już ich nigdy nie zobaczy.
***
Kasia skrzywiła się.
— Maria StanisławKasia w końcu zrozumiała, iż nie da się zbudować szczęścia na cudzym cierpieniu, i pewnego dnia, gdy Jarek odwiedził matkę z prośbą o przebaczenie, stała obok niego w milczeniu, trzymając w dłoniach klucze do starego domu.