“Sprzedaj mieszkanie rodziców — inaczej odejdę”: jak mąż postawił mnie przed wyborem między przeszłością a małżeństwem
Nigdy nie sądziłam, iż człowiek, z którym dzielisz dach i chleb, może nagle stać się obcym. Że ten, który przysięgał być opoką, pewnego dnia przyprze cię do muru tak, iż choćby oddech stanie się walką. Ale to właśnie dzieje się w moim życiu. Nazywam się Alicja, mam trzydzieści osiem lat i stoję przed bezlitosnym ultimatum od męża, który kiedyś wydawał się najpewniejszą osobą na ziemi.
Z Piotrem wzięliśmy ślub sześć lat temu. Był już po rozwodzie, miał dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa. Od początku wiedziałam, iż wkraczam w skomplikowaną historię. Ale mnie to nie przerażało. Szczerze przyjęłam jego dzieci, starałam się być dla nich dobra i troskliwa. Wspierał je finansowo, i nigdy nie miałam nic przeciwko. Rozumiałam, iż ma zobowiązania, i nie chciałam stać między nim a nimi.
Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w Krakowie, oboje pracowaliśmy, ale z pieniędzmi zawsze było krucho. Ja jako księgowa, on w warsztacie samochodowym. W pewnym momencie sytuacja stała się krytyczna: kredyty, zaległe rachunki, wieczne oszczędzanie na wszystkim. Marzyłam o własnych dzieciach, ale upragniona ciąża nie nadchodziła. Po trzydziestce zaczęliśmy badania. Diagnoza lekarzy była brutalna: bezpłodność. Było mi ciężko, ale starałam się trzymać.
Wtedy Piotr zaproponował, byśmy zamieszkali u jego rodziców na wsi pod Lublinem. Mówił, iż potrzebują pomocy w gospodarstwie, a my przynajmniej zaoszczędzimy. Wahałam się, ale się zgodziłam. Lepiej to niż liczyć grosze do wypłaty. Przeprowadziliśmy się do starego, ale przestronnego domu jego rodziców. Było spokojnie, świeże powietrze, własne warzywa i kury — ale od pierwszego dnia czułam się tam obco. Teściowa nie akceptowała mnie, jakbym była intruzem. Każdy mój krok komentowała, każdy gest krytykowała.
Wszystko się zmieniło, gdy rok temu zmarł mój ojciec. Zostałyśmy z mamą same, straciłyśmy najbliższego mężczyznę. Zostawił mi w spadku swoje mieszkanie w Rzeszowie. Przestronne dwa pokoje w dobrej dzielnicy. Gdy dopełniłyśmy formalności, po raz pierwszy od dawna poczułam, iż mam znów grunt pod nogami. Zaproponowałam Piotrowi przeprowadzkę. Powiedziałam: “To szansa, by zacząć od nowa. Żyć po swojemu, budować coś swojego”. Ale on odparł stanowczo:
— Nie zostawię rodziców. Liczą na mnie.
Na początku przyjęłam to spokojnie. Ale po miesiącu rzucił coś, od czego ziemia zawaliła mi się pod stopami:
— Trzeba sprzedać to mieszkanie. Pieniądze włożymy w remont domu rodziców. Od razu naprawimy dach, łazienkę, ocieplimy ściany. I tak tu mieszkamy.
Nie wierzyłam własnym uszom.
— Piotr, to przecież mieszkanie mojego taty! Jego ciężka praca, jego pamięć. Jak ty to sobie wyobrażasz?
— A jak inaczej? Chcesz dzieci, a nie mamy choćby warunków. Co, będziesz trzymać to mieszkanie puste, gdy my siedzimy w wilgotnym domu z pękniętym sufitem?
Tłumaczyłam, iż nie mogę tak po prostu pozbyć się tego, co zostawił mi ojciec. Że to nie są tylko metry — to jego miłość, jego troska. Piotr najpierw milczał, potem zaczął naciskać. Z dnia na dzień stawał się twardszy. Już nie prosił — żądał. Aż w końcu rzucił:
— Albo sprzedajesz to mieszkanie, albo ja odchodzę.
Zdrętwiałam. Postawił mi ultimatum. Szantażował. Niszczył moją pamięć, moje przywiązanie, moją przeszłość. Wszystko po to, by włożyć pieniądze w dom jego rodziców — nie nasz. Nie w naszą przyszłość. Tylko w tę rzeczywistość, w której i tak nigdy nie byłam mile widziana.
Teraz chodzę po pokoju i nie wiem, jak oddychać. Moja mama płacze. Mówi, iż tata nigdy by na to nie pozwolił. Że żyliśmy w zgodzie, a to mieszkanie to jego ostatnie “jestem przy tobie”. A ja? Rozrywam się w środku. W głowie chaos. Serce pęka, bo wciąż kocham Piotra. Ale on patrzy na mnie jak na lokatę, którą trzeba zamknąć.
Nie wiem, co zrobić. Sprzedać — to zdrada. Nie sprzedać — zostać sama? Ale czy człowiek, który stawia ultimatum, sam już nie jest zdradą? Czy da się żyć, gdy miłość mierzy się metrami kwadratowymi i kosztorysem na remont?
Teraz stoję w ślepej uliczce. Po raz pierwszy w życiu nie mam pojęcia, jak postąpić. Ale jedno wiem na pewno — nie jestem już gotowa poświęcać się dla czyjejś wygody. choćby jeżeli tym “kimś” jest mój mąż.