W środku Krakowa, gdzie zwykle panował gwar i życie, tego dnia zaległa dziwna, niemal mistyczna cisza. Ani liść nie poruszył się na drzewie, ani ptak nie zaśpiewał jakby miasto wstrzymało oddech. Tylko kroki Anny, młodej matki, przerywały tę przytłaczającą ciszę, odbijając się echem od pustych ulic. Pchała przed sobą wózek, w którym spał jej syn drogi, blady jak chusta Kacper. Każdy krok był trudem, nie z powodu zmęczenia, ale ciężaru, który przygniatał jej serce. Nie mieli wyboru lek, bez którego chłopiec nie miał szans, czekał w aptece, więc Anna spieszyła się jak na wezwanie.
Pieniądze na leczenie znikały jak mgła. Zasiłki, pensja męża Jakuba wszystko pochłonęły rachunki za leczenie. Ale i tak było za mało. Trzy miesiące temu lekarze postawili diagnozę, od której krew ścięła się w żyłach: rzadka, agresywna choroba wymagająca natychmiastowej operacji za granicą. Bez niej Kacper mógł zostać kaleką. Jakub, bez wahania, wyjechał do pracy do Niemiec, zostawiając żonę samą z batalią o życie dziecka.
W końcu Anna zatrzymała się przy budce z napojami na skraju parku. Pragnienie paliło ją od środka. Do domu było jeszcze daleko, a siły ją opuszczały.
Zaczekaj, kochanie, wrócę za chwilę szepnęła, dotykając czoła śpiącego synka.
Pobiegła po wodę, wróciła po minucie ale świat się zawalił. Wózek stał na miejscu, ale wewnątrz pustka. Kacpra nie było.
Serce zamarło. Anna krzyknęła, upuściła butelkę szkło rozprysło się jak jej nadzieja. Biegała między ławkami, zaglądała pod krzaki, wołała syna. Gdzie on jest?
Gdyby się wcześniej obejrzała, dostrzegłaby starą Cygankę w jaskrawym chuście, która obserwowała ją spod kasztanów. Gdy Anna kupowała wodę, Dżemila podkradła się do wózka, porwała chłopca i zniknęła w autobusie, który odjechał w mgnieniu oka, zabierając ze sobą czyjeś szczęście.
Łzy płynęły strumieniem. Drżącymi palcami Anna wybrała 112, potem numer męża.
Jakuś Jakuś, zgubiłam Kacpra! łkała. Odwróciłam się tylko na chwilę! A gdy wróciłam
Tymczasem setki kilometrów dalej, w zardzewiałej Skodzie, której silnik terkotał jak serce wściekłego zwierzęcia, Dżemila się śmiała.
Patrz, Marku, co dziś zdobyłam! rozwinęła koc, ukazując śpiące dziecko.
Marko, jej syn, zmarszczył brwi.
Matko, oszalałaś? A jeżeli są kamery? jeżeli policja zacznie szukać?
Gdzie tu kamery? prychnęła. Tylko drzewa i krzaki. Nikt nic nie widział.
Nie kochała Kacpra. Nie pragnęła dziecka. Po prostu jak wrona, która widzi błyszczący przedmiot nie potrafiła przejść obojętnie. W rodzinie od pokoleń żyli z cudzej krzywdy. A ten chłopiec słaby, chory był idealnym narzędziem. Stałby się żebrakiem, a ludzie rzucaliby grosze na widok jego łez.
Rób, jak chcesz mruknął Marko, wciskając gaz.
Dom, do którego przywieźli Kacpra, przypominał opuszczoną chatę na obrzeżach taboru. Czekała tam Lila synowa Dżemili, młoda kobieta o zmęczonych oczach. Nie wierzyła w wróżby, nie żebrała handlowała starociami na targu.
Co to? spytała, widząc dziecko.
Prezent dla ciebie uśmiechnęła się Dżemila. Od jutra zabierasz go do kościoła, będziesz prosić o jałmużnę.
A jeżeli przyjdzie policja? Zapyta o dokumenty?
Powiesz, iż urodziłaś w domu wtrącił teść, stary mężczyzna o zimnych oczach. Nie masz papierów, i koniec.
Mąż Lili, Sergiusz, wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.
W Krakowie Anna i Jakub szaleli z rozpaczy. Przeszukali każdy zakątek, rozlepili setki plakatów, błagali o pomoc. Ale Kacper jakby zapadł się pod ziemię.
Dżemila zacierała ręce. Nie wiedziała, iż chłopiec może nie dożyć tygodnia. Jego organizm był na krawędzi.
Lila jednak widziała wszystko. Słyszała, jak chłopiec jęczy przez sen, jak ciężko oddycha. W tajemnicy zabrała go do zaufanego lekarza.
To jego ostatnie dni powiedział doktor. Bez operacji nie przeżyje.
To złamało Lilę. Nie mogła patrzeć, jak umiera niewinne dziecko.
Wtedy los zetknął ją z Darkiem jej dawną miłością. Planowali uciec razem, zostawić chłopca pod opieką, byle tylko uwolnić się od rodziny.
Ale Dżemila podsłuchała. Wpadła w szał.
Sergiuszu! Twoja żona zdradza! Chce uciec z kochankiem i zrujnować nasz interes!
Tej nocy Sergiusz porwał Darka, zbił go i zamknął w piwnicy. Lilę zamknął w izbie.
Ocknij się, zdrajczyni syknął.
Teraz na targ chodziła już sama Dżemila.
Tymczasem Bożena, pięćdziesięcioletnia sprzątaczka z podstawówki, przyszła po ziemniaki i cebulę. Żyła skromnie z synem Wojtkiem, ledwo wiążąc koniec z końcem.
Piękna pani, chwileczkę! zawołała Cyganka. Mam antyki! Kup szkatułkę pieniądze dla sierot!
Bożena, jak zahipnotyzowana, oddała ostatnie złotówki. W domu westchnęła: Po co mi to?
Wojtek otworzył szkatułkę. W środku był list.
„Nazywam się Lila. Mój mąż trzyma Darka w piwnicy. Chłopiec, którego porwała moja teściowa, umiera. Potrzebuje operacji. Proszę, pomóż mu. W szkatułce jest naszyjnik. Sprzedaj go. Te pieniądze uratują dziecko. I zawiadom policję.”
Podpis był drżący jak ręka kogoś, kto traci nadzieję.
Bożena złapała telefon.
Po trzech godzinach policja wtargnęła do domu Dżemili. Sergiusz i Dżemila trafili za kratki. Darek i Lila byli wolni.
A Kacper wrócił w ramiona rodziców.
Bożena oddała im naszyjnik. Pieniądze z jego sprzedaży opłaciły operację.
Rok później Kacper biegał, śmiał się, był zdrowy.
A Wojtek, dzięki poświęceniu matki, dostał się na studia. Został informatyWojtek, patrząc na uśmiechniętego Kacpra, zrozumiał, iż dobro zawsze wraca jak echo w górach, gdy się je wypowie z czystego serca.