Dawno temu, w mieście, które tętniło życiem, pewnego dnia zapanowała dziwna, niemal mistyczna cisza. Ani wiatru wśród liści, ani ptaków na gałęziach jakby samo miasto wstrzymało oddech. Tylko samotne kroki Bronisławy, młodej matki, przerywały tę złowrogą pustkę, odbijając się echem od opustoszałych ulic. Przed sobą pchała wózek, w którym spał jej syn drobny, blady, a jakże drogi Kazimierz. Każdy krok przychodził z trudem, nie z powodu zmęczenia, ale ciężaru, który gniótł jej serce. Nie mieli wyboru lekratstwo, bez którego chłopiec nie miał szans, czekało w aptece, a Bronisława śpieszyła się, jakby goniła życie.
Pieniądze na leczenie znikały, jak mgła poranna. Zasiłek, zarobki męża Wojciecha wszystko pochłonęły rachunki z lecznic. Ale i tak było za mało. Trzy miesiące wcześniej lekarze postawili diagnozę, od której krew krzepła w żyłach: rzadka, agresywna choroba, wymagająca natychmiastowej operacji za granicą. Bez niej Kazimierz zostałby kaleką na zawsze. Wojciech, bez słowa sprzeciwu, wyjechał do pracy do innego miasta, zostawiając żonę samą w walce o życie syna.
W końcu Bronisława zatrzymała się przy małym straganie na skraju parku, gdzie sprzedawano wodę mineralną. Pragnienie paliło ją jak ogień. Do domu było jeszcze daleko, a siły ją opuszczały.
Poczekaj, kochanie, zaraz wrócę szepnęła, delikatnie dotykając czoła śpiącego chłopca.
Podeszła do straganu, kupiła butelkę i wróciła po chwili ale w następnej chwili świat runął. Wózek stał tam, gdzie go zostawiła, ale w środku pustka. Kazimierza nie było.
Serce zamarło. Bronisława krzyknęła, upuściła butelkę szkło rozbiło się, jak jej nadzieja. Biegała w przód i w tył, zaglądała pod ławki, wołała syna, ale odpowiedziała jej tylko cisza. Gdzie on jest?
Gdyby tylko spojrzała wcześniej, zobaczyłaby ją starą Cygankę w jaskrawym chuście, o przenikliwym spojrzeniu, obserwującą ją zza kasztanowców. Gdy Bronisława kupowała wodę, Sabina, jak cień, podkradła się do wózka, jednym ruchem porwała śpiącego chłopca i zniknęła w drzwiach autobusu, który natychmiast odjechał, zabierając ze sobą cudze szczęście.
Łzy płynęły strumieniami. Drżącymi palcami Bronisława wybrała 112, a potem numer męża.
Wojtek Wojtek, zgubiłam Kazika! łkała, ledwo powstrzymując histerię. Odwróciłam się tylko na chwilę! A gdy wróciłam on zniknął!
Tymczasem, kilkadziesiąt kilometrów dalej, w zardzewiałym Syrenie, której silnik terkotał jak serce wściekłego zwierza, Sabina triumfowała.
Patrz, Mirek, co dziś zdobyłam! przechwalała się, odsłaniając koc, w którym spał Kazimierz.
Mirek, jej syn, spojrzał na dziecko i zmarszczył brwi:
Matka, oszalałaś? A jeżeli są kamery? jeżeli policja zacznie szukać?
Jakie kamery w tej dziurze? prychnęła Sabina. Tylko drzewa, krzaki nikt nic nie widział.
Nie lubiła Kazimierza. Nie pragnęła dzieci. Po prostu jak wrona, która zobaczyła błyszczący guzik nie potrafiła przejść obok. Miała w zwyczaju brać, co się dało, i wykorzystywać. A ten chłopiec słaby, chory był idealny. Zostanie żebrakiem, a na jego łzach ludzie będą rzucać pieniądze.
Rób, jak chcesz warknął Mirek, wciskając gaz. Samochód ruszył, zabierając dziecko w świat bez litości.
Dom, do którego przywieźli Kazimierza, przypominał zrujnowaną chatę na skraju cygańskiego taboru. Czekała tam Róża synowa Sabiny, młoda kobieta o zmęczonym spojrzeniu. Była inna: nie wróżyła, nie żebrała, handlowała starociami na targu.
Co to? szepnęła, patrząc na chłopca.
Oto twój prezent uśmiechnęła się Sabina. Jutro weźmiesz go pod kościół, będziesz stać i prosić o jałmużnę.
Ale a jeżeli przyjdzie policja? Zapyta o dokumenty?
Powiesz, iż urodziłaś w domu, nie było czasu do szpitala wtrącił teść, starzec o oczach jak węgiel. Nie ma papierów i koniec.
Mąż Róży, Marek, tylko wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.
A w mieście Bronisława i Wojciech tracili rozum. Przeszukali każdy kąt, rozwiesili setki ulotek, błagali o pomoc. Ale Kazimierz przepadł jak kamień w wodę.
Sabina zacierała ręce, marząc o zyskach. Nie wiedziała, iż chłopiec prawdopodobnie nie dożyje następnego tygodnia. Jego ciało było na krawędzi.
Lecz Róża choć bała się widziała wszystko. Słyszała, jak chłopiec jęczy przez sen, jak ciężko oddycha, jak blednie z każdym dniem. Pewnej nocy potajemnie zawiozła go do znanego lekarza.
To jego ostatnie dni powiedział doktor. Bez natychmiastowej operacji nie przeżyje.
To był cios. Nie mogła patrzeć, jak umiera niewinne dziecko.
Wtedy los postawił na jej drodze Darka jej pierwszą miłość. Kiedyś marzyli o wspólnym życiu, ale los ich rozdzielił. Teraz, spotkawszy się po latach, zrozumieli to szansa.
Zaczęli się potajemnie spotykać. Planowali uciec, zostawić Kazimierza pod kościołem, byle tylko uwolnić się od Sabiny i Marka.
Lecz stara Cyganka wszystko podsłuchała.
Wpadła w szał. Zbudziła syna.
Marek! Twoja żona chce uciec z kochankiem i zrujnować nasz interes!
Tej nocy Marek złapał Darka, pobił i zamknął w piwnicy opuszczonego domu. Różę zamknął w pokoju.
Opamiętaj się, zdrajczyni syknął.
Teraz to Sabina chodziła na targ.
A wtedy Krystyna, czterdziestoletnia sprzątaczka ze szkoły, przyszła na rynek po ziemniaki i cebulę. Życie jej nie oszczędzało ledwo wiązała koniec z końcem z synem Jackiem.
Piękna pani, chwileczkę! zawołała Cyganka. Mam antyki, rzadkie skarby! Kup szkatułkę pieniądze dla sierot!
Krystyna, jakby w transie, wydaKrystyna kupiła szkatułkę, a w niej znalazła list od Róży z prośbą o pomoc i naszyjnik, który sprzedała, by uratować Kazimierza, a gdy chłopiec wrócił do zdrowia, a cała rodzina odzyskała nadzieję, choćby ona i Jacek znaleźli w końcu swoje szczęście.