**Sprawiedliwa Umowa**
Natalia odchodziła powoli i w męczarniach. Jej wycieńczony organizm, zmęczony niekończącą się chemią, już nie walczył z chorobą. Ona sama marzyła tylko o uwolnieniu się od bólu, który torturował ją od miesięcy. Leki przeciwbólowe wprawiały ją w półsen, z którego czasem wyłaniała się na chwilę, jakby wynurzając się z wody, by zaraz znów utonąć w kojącej mgle.
Ewcia wracała ze szkoły, wchodziła do pokoju przesiąkniętego zapachem ciężkiej choroby i wpatrywała się w mamę długo, nieruchomo. Ta nie przypominała już tamtej, roześmianej i pełnej życia. Leżała z zamkniętymi powiekami, a dziewczynka wstrzymywała oddech, śledząc ruchy kołdry – oddycha czy nie.
— Mamo? Mamo, słyszysz mnie? — wołała cicho.
Powiek Natalii drgały, ale nie miała siły ich unieść. Wtedy przychodziła babcia i zabierała Ewcię do kuchni.
— Chodź, słoneczko, nakarmię cię, potem lekcje odrobimy. Niech mama śpi.
— Ale ona ciągle śpi! Kiedy w końcu wyzdrowieje? Chcę, żeby było jak dawniej…
— Oj, dziecko, ja też bym chciała. Sen to najlepsze lekarstwo… — Babcia postawiła przed wnuczką talerz gorącego rosołu i usiadła naprzeciw, zagryzając wargi, by nie rozpłakać się na jej widok.
*”Dlaczego to ja żyję, a moja córka umiera? Po co te modlitwy, te pielgrzymki? Co ja zrobiłam nie tak?”* — myślała, wzdychając ciężko.
Natalia odeszła nad ranem. Maria obudziła się koło trzeciej, by pójść do łazienki, zajrzała do pokoju córki — leżała nieruchomo, ale oddychała. Babcia była pewna. Potem jednak długo przewracała się w łóżku, aż w końcu zasnęła. Śniła małą Natalkę — biegła, śmiejąc się, odwracała się i machała rączką. *”Zaczekaj! Dokąd? Wróć!”* — krzyczała we śnie i obudziła się nagle.
Zerwała się i pobiegła do córki. Leżała spokojna, obca. Maria zamknęła drzwi cicho. W kuchni zagotowała wodę, podgrzała dla Ewci racuchy i dopiero wtedy ją obudziła.
Dziewczynka zjadła śniadanie, włożyła mundurek i podeszła do pokoju mamy. Zawsze żegnała się przed szkołą.
— Nie wchodź, niech śpi — zatrzymała ją Maria. — Masz jabłko do plecaka. — Podała jej czerwony owoc.
Szły razem, a babcia ledwie słuchała paplaniny wnuczki.
— Coś ty taka dziś? — spytała Ewcia.
— Źle spałam — mruknęła Maria.
Wróciwszy do domu, natychmiast wezwała pogotowie.
— Kiedy zmarła? Czemu tak późno dzwonicie? — irytowała się lekarz.
— Musiałam odprowadzić wnuczkę… Nie powinna tego widzieć…
Potem czekała na karetkę pogrzebową. Na szczęście przyjechali szybko, zdążyli zabrać Natalię, zanim Ewcia wróciła. Przez całą drogę do szkoły Maria rozmyślała, jak jej powiedzieć, ale nie znalazła słów. A w domu, zagubiona w myślach, nie zdążyła zareagować, gdy Ewcia wpadła do pokoju mamy.
— Gdzie mama? — Dziewczynka odwróciła się gwałtownie.
Babcia była zmęczona pytaniami, zmęczona wszystkim. Powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy:
— Zabrali ją do szpitala. — Odwróciła wzrok.
Może Ewcia coś przeczuła, a może poczuła się zraniona, iż babcia jej nie uprzedziła. Odmówiła kolacji, skuliła się w kącie kanapy, zwrócona twarzą do okna. Maria nie miała siły jej pocieszać. Kto pocieszy ją samą? Zamknęła się w łazience, odkręciła wodę i wybrała numer Karola, byłego męża Natalii. Znalazła go rano w telefonie córki.
— Czego chcesz? — warknął, myśląc, iż dzwoni Natalia.
— Maria Nowak. Twoja była teściowa. Natalia zmarła dziś rano. Mógłbyś zabrać Ewcię na kilka dni? Powiedziałam, iż mamę zabrali do szpitala… Mam tyle spraw do załatwienia. Nie mogę jej powiedzieć prawdy.
— Dobrze, przyjadę — odparł już spokojniej.
Po pół godzinie dzwonił do drzwi. Ewcia, wciąż urażona na babcię, choćby się ucieszyła na widok taty.
— Jak leci? — Usiadł obok niej. — Nudzisz się w szkole?
— Nie. Mamę zabrali do szpitala, a babcia nie chce jechać — poskarżyła się.
— Pewnie nie można jej odwiedzać. A ja chciałem zaproponować ci wyjście. Do parku, lody, może kino?
— Naprawdę?! — Rozpromieniła się.
Maria w międzyczasie pakowała rzeczy wnuczki. Gdy wychodzili, wcisnęła Karolowi torbę. Po ich wyjściu pojechała do kostnicy. Tyle było do zorganizowania…
Zgiełk związany z pogrzebem wykończył ją. Wieczorem ledwo trzymała się na nogach. Nie miała choćby siły płakać. Serce ściskał ból. *”Tylko wytrzymaj. Tylko nie złam się”* — powtarzała, łykając tabletkę za tabletką.
Po pogrzebie Karol zadzwonił, pytając, kiedy przywieźć Ewcię.
— Już ci się znudziła? — chciała być złośliwa, ale wyszło tylko żałośnie.
— Tęskni do domu. Przyjedziemy wkrótce. Musimy porozmawiać.
Serce ścisnęło ją zimno. *”Co jeszcze? Jakiej nieszczęśliwej karty mam się spodziewać?”* Wstała ociężale. Włączyła czajnik, wyjęła z lodówki resztki jedzenia po stypie — wędlinę, pierogi, postawiła na stole niedopitą wódkę. Niech się napije, zawsze to ojciec dziecka, chociaż były.
Gdy zobaczyła Ewcię, rozpłakała się. Dotarło do niej, jak bardzo za nią tęskniła. Dziewczynka przytuliła się mocno.
— Chodź, zrobiłam naleśniki z konfiturą.
Usiedli do stołu. Karol od razu sięgnął po wódkę, nalał po brzegi. Chciał wznieść toast, ale Maria dała mu ostrzegawcze spojrzenie. Wykręcił kieliszek jednym haustem. Potem babcia poprosiła Ewcię, by poszła do pokoju — muszą porozmawiać z tatą. Dziewczynka wyszła, przeciągając się niechętnie, a Maria przymknęła drzwi.
— Więc? — spytała zmęczonym głI tak minęły kolejne lata, aż Ewcia sama została matką, a Maria, siedząc w fotelu z wnukiem na kolanach, w końcu odetchnęła spokojnie, wiedząc, iż jej rodzina jest bezpieczna.