Sprawa wygląda, tak – niedługo przyjdą do nas goście, więc musicie gdzieś iść.

twojacena.pl 11 godzin temu

No więc tak, niedługo przyjdą goście i musicie gdzieś wyjść. Sami rozumiecie, iż z wami nie będzie święta.Synku, ale dokąd mamy iść? Przecież tu nikogo nie mamyzapytała matka, głos jej lekko drżał.No skąd mam wiedzieć? Sąsiadka z wioski kiedyś was zapraszała, to jedźcie.

Wiktora i Marię już sto razy żałowali, iż posłuchali syna i sprzedali swój dom.

Może było tam ciężko, ale to był ich dom. Byli u siebie. A tutaj?

Balili się wychodzić z pokoju, by nie wzbudzać gniewu synowej Kasi. Drażniło ją dosłownie wszystkojak chodzą w kapciach, jak piją herbatę, jak jedzą.

Jedyną osobą w mieszkaniu, dla której byli potrzebni, był wnuk Tomek.

Dorosły chłopak, przystojniak, ale kochał swoich staruszków do szaleństwa. Gdy matka podniosła na nich głos w jego obecności, natychmiast spotykała się z reakcją.

A syn Bartek? Czy bał się żony, czy mu było wszystko jednonigdy nie stanął w obronie rodziców.

Tomek choćby jadał kolacje z dziadkami. Tylko iż rzadko bywał w domu. Był na praktykach, mieszkał w akademiku przy pracy. Przyjeżdżał tylko na weekendy.

Staruszkowie czekali na wnuka jak na święto. A tu już Nowy Rok za pasem. Tomek zjawił się wczesnym rankiem, by wszystkich powitać.

Wszedł do pokoju dziadków.

Przyniósł im ciepłe skarpety i rękawiczkiwiedział, iż zawsze marzną. Dziadkowi zwykłe, babci haftowane.

Maria przycisnęła rękawiczki do twarzy i rozpłakała się.

Babciu, co się stało? Nie podobają ci się?

Ależ nie, kochanie. Są najpiękniejsze. Nigdy w życiu nie miałam tak drogich, w każdym znaczeniu tego słowa.

Przytuliła wnuka i pocałowała. Tomek zaczął całować dłonie babciuwielbiał to od dziecka. Jej ręce zawsze pachniałyczas jabłkami, czasem ciastem. A najbardziejciepłem i miłością.

Trzymajcie się, kochani. Będę trzy dni z chłopakami, potem wrócę.

Odpoczywaj, wnusiupowiedziała babcia.Poczekamy.

Tomek spakował torbę, pożegnał się i wyszedł. Staruszkowie wrócili do swojego pokoju.

Godzinę później usłyszeli, jak Kasia wrzeszczy na męża, iż mają przyjść goście, a tu starzy. Żeby ich gdzieś wynieśli. Wstyd przed ludźmi, nie można się rozluźnić.

I gdzie potem goście będą spać? Bartek próbował coś odpowiedzieć, ale Kasia choćby słuchać nie chciała.

Staruszkowie siedzieli cicho jak myszy, choćby herbaty nie poszli zrobić. Wiktor wyciągnął z kryjówki wafle, podzielił się z żoną.

Siedzieli przy oknie, w milczeniu żując. Balili się choćby rozmawiać. W oczach Marii drżała łza. Jak boleśnie jest dożyć stanu, gdy jest się nikomu niepotrzebnym.

Na dworze ściemniało się. Do pokoju wszedł Bartek.

No więc tak, niedługo przyjdą goście i musicie gdzieś wyjść. Sami rozumiecie, iż z wami nie będzie święta.

Synku, ale dokąd mamy iść? Przecież tu nikogo nie mamyzapytała matka.

No skąd mam wiedzieć? Sąsiadka z wioski kiedyś was zapraszała, to jedźcie.

Ale jak? Autobus już nie jeździ, choćby nie wiemy, gdzie jest dworzec. I czy ona jeszcze żyje.

No nie wiem, krótko mówiąc, Kasia dała wam godzinę na spakowanie się.

Bartek wyszedł. Wiktor i Maria patrzyli na siebie. Każde powstrzymywało łzy. Zaczęli się pakowaćprzydały się choćby prezenty od wnuka.

Ubrali się cieplej. W milczeniu wyszli z domu. Na zewnątrz było już prawie ciemno. Ludzie krzątali się, spiesząc do swoich spraw.

Maria wzięła męża pod rękę i poszli powoli w stronę parku. Po drodze wstąpili do małej kawiarenki. Zamówili herbatę i kanapkicały dzień nic nie jedli.

Przesiedzieli w kawiarni prawie godzinę. Nie chciało im się wychodzić. Na dworze wiał wiatr, zaczął padać śnieg. Mróz tężał z godziny na godzinę. W parku stała altankapostanowili się w niej schronić.

Przynajmniej jakiś dach nad głową. Usiedli, przytuleni do siebie. Maria przyglądała się rękawiczkom na swoich dłoniach. Wiktor spojrzał na żonę i powiedział:

Dobrze, iż nasz wnuk ma dobre serce, w przeciwieństwie do swoich rodziców.

Tak, obiecaliśmy Tomkowi, iż wytrzymamy, a nie potrafiliśmyodparła babcia.

Czas mijał, śnieg nie ustawał. W oknach migotały choinki. Wiele osób już siedziało przy stołach, żegnając stary rok. Nagle u nóg Marii i Wiktora pojawił się pies.

Śliczny spaniel. Zaczęli skomleć, wspiął się łapkami na kolana babci. Ta uśmiechnęła się i pogłaskała go.

Przyjacielu, co ty tu robisz sam? Zgubiłeś się?zapytała Maria.

W oddali rozległ się kobiecy głos.

Lord, chodź tu! Czas do domu! Gdzie jesteś? Kochanie, gdzie?

Dziewczyna usłyszała szczekanie psa.

Lord! Lord! Idę do ciebie! Co się stało?

Podeszła do altanki. Jej pies stał na kolanach starszej kobiety i szczekał. Patrząc na staruszków, Ola zrozumiała, iż siedzą tu już długo.

Przepraszam, Lord jest łagodny, nikogo nie skrzywdzi. Ale… dawno tu siedzicie?

Dawno, córeczko. Ładny masz pieska, dobry.

A dlaczego nie idziecie do domu? Zimno przecież, za godzinę Nowy Rok.

Staruszkowie milczeli.

Przepraszam… nie macie gdzie iść?

Pokiwali głowami.

Boże… choćby nie wiem, co powiedzieć.

Lord nie odchodził od babci, kręcił się i merdał ogonem.

Myślę, iż powinniśmy kontynuować tę rozmowę gdzie indziej. Sama wyszłam tylko z Lordem, ubrana lekkojuż zmarzłam. Wy pewnie też. Wstawajcie, chodźcie do mnie.

Ależ dziecko, po co ci to? Jakoś do rana przeczekamy, rano się zastanowimy, co robić. Po prostu w tym mieście nikogo nie znamy.

Nie, nie zostawię was tu. Mieszkam sama z Lordem, będzie nam miło mieć gości. Chodźcie, Nowy Rok blisko.

Maria i Wiktor spojrzeli na siebie, westchnęli i zaczęli wstawa

Idź do oryginalnego materiału