Zosia, to ty? młoda kobieta zatrzymała się i odwróciła głowę w prawo, skąd dochodził znajomy głos.
Weroniko? Ile lat minęło, odkąd się nie widziałyśmy? Siedem, może osiem? odpowiedziała z szczerą euforią Zofia.
Dziewięć, kochana, dziewięć. Czas leci tak szybko, iż nie zdążysz mrugnąć, a nagle stajesz się starą, zrzędliwą ciocią z całą masą awokado w torbie zmrużyła lewym okiem Werka, a potem dodała: A pamiętasz, jak podpalaliśmy się w szkole? Zawsze siedziałyśmy przy tym samym ławce. Nie bez powodu mówiono o nas syjamskie bliźniaczki. Kupowałyśmy razem te same sukienki, tornistry i dzienniki.
Oczywiście, iż pamiętam! Jakże mogłabym zapomnieć? A pamiętasz, jak pomalowałyśmy ścianę w toalecie pierwszej klasy w pierwszej szkole? Musiałyśmy potem zmywać nasz dzieło. Zofia uśmiechnęła się, podziwiając w tajemnicy strój szkolnej przyjaciółki. Nigdy nie staniesz się staromodną, wiecznie marudzącą babcią, krytykującą młode pokolenie i twierdzącą, iż dawniej było lepiej. Patrz, jaka piękność się stała! dodała, zachwycona.
Słuchaj, Zosiu. Przyjechałam na kilka dni do rodziców, bo mój mąż ma delegację. Wieczorem czekam na ciebie w domu. Nie mam zamiaru się sprzeciwiać. Mam nadzieję, iż nie wymazałaś z pamięci adresu ich mieszkania? przytuliła Zofię, poprawiając jej włosy.
Nie, Weroniko, adres pamiętam. Jak mógłabym zapomnieć dom, w którym zawsze gościnnie przyjmowano? Mieszkanie, które prawie spłonęło, gdy eksperymentowałyśmy w kuchni? I te pierogi z wiśniami, które ciągle się przypalały, bo nie znałyśmy sztuki kulinarnej. Sok z dojrzałych wiśni lał się wszędzie, a pierogi były czarne jak węgiel.
Szkolne koleżanki na chwilę zamilkły, wspominając zabawne przygody z dzieciństwa.
Oczywiście przyjdę przerwała przedłużająca się ciszę Zofia. A twój ulubiony tort Napoleon? Smaki się nie zmieniły? I wino? Mam nadzieję, iż nie będziemy już degustować taniego, jak w jedenastym klasie, które doprowadziło nas do mdłości na trzy dni.
Teraz piję Rondo. Nie kupuj wina mam przywiezioną butelkę idealną na tę okazję odparła Weronika, spoglądając na zegarek.
Zapisane, Weruniu.
Moich rodzice będą bardzo szczęśliwi, iż cię zobaczą. Wczoraj właśnie o tobie rozmawiali. Porozmawiamy do woli zamruczała, po czym pożegnała się pośpiesznie. Nie zapomnij, o siódmej! Czekam z niecierpliwością.
Zosia odwróciła się i wpadła w tłum, by poświęcić się zakupom tortu. Musiała jeszcze prosić o pozwolenie w domu. Michał zostanie z dziećmi, więc wszystko się uda, ale pamięć? Co zrobić z tym, co już zniknęło? Może to i lepiej tak zostawić.
Zosiu, kochanie, wejdź, nie krępuj się zawołała Ludmiła Janowska, otwierając drzwi salonu.
Stół przez cały czas przykryty białą bawełnianą serwetą, chrupiące serwetki i mosiężne sztućce przywoływały smak dziecięcych lat. Na honorowym miejscu stał niemiecki zestaw herbaciany Madonna, przypominający, iż jej młodość była pełna radości. Zosia poczuła, jak serce przepełnia nostalgia, a przy wspomnieniu wspólnych egzaminów, rysowania hiperbol i pisania wypracowań, uśmiech rozjaśnił jej twarz.
Weronika podeszła, podając rękę Piotrowi Szymonowiczowi, który z uśmiechem nazwał ją piękną damą i, ku zakłopotaniu Zosi, pocałował w dłoń. Po krótkiej rozmowie o dzieciach, kieliszku wina i kawałku ciasta, rodzice odszedli, zostawiając dwie przyjaciółki same.
Delikatność i taktowność pomyślała Zosia o rodzicach Weroniki.
W końcu możemy znów plotkować tak, jak dawniej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak siedziałyśmy i rozmawiałyśmy szczerze westchnęła Weronika, stawiając pusty kieliszek na stole.
Przenieśliśmy się do Warszawy trzy lata temu. Kupiłam mieszkanie. Mąż jest prawnikiem w prywatnej kancelarii, a ja uczę matematyki w liceum. Syn, Kacper, jest w drugiej klasie, a teraz go odwiedza wujek Ryszard. opowiedziała Zosia.
A ja? zapytała Weronika, rozluźniając się.
Jestem tylko skromną gospodynią, sprzątam w domach bogatych ludzi trzy razy w tygodniu. Michał, mój mąż, maszynista elektrycznego pociągu. Nasze córki, Zuzanna ma sześć lat, a mała Karolina pięć. Chodzą do przedszkola i uczestniczą w zajęciach tanecznych w Domu Kultury.
Pamiętasz, iż marzyłyśmy o pilotach? Chciałyśmy studiować w mieście z lotniczą szkołą? wybuchła śmiechem Weronika.
A wtedy trzydziestoletnich chłopaków uznawałyśmy za staruszków odparła Zosia.
Obie wspominały złote czasy, pełne wielkich planów i różowych okularów, które musiały kiedyś zdjąć.
Mimo wszystko nie zapomniałaś o Andrzeju, prawda? Rozmawiałyście? zapytała Weronika, patrząc w niebieskie oczy Zosi.
Nie chcę o tym mówić, pamiętam niewiele. Spotykamy się przypadkowo, jak dwaj nieznajomi, nie witamy się. odpowiedziała Zosia.
Rozmowa zamarła, a Zosia wsiadła do taksówki. W drodze zaczęła przypominać sobie fragmenty, które przez lata skrywały się w podświadomości. Serce przyspieszyło, policzki zaróżowiały się, a palce stały się zimne jak lód.
Czy czujesz się źle? zapytał taksówkarz.
Proszę przyspieszyć, muszę wrócić do domu. poprosiła.
W dwudziestu minutach podróży udało jej się odzyskać zaginione kawałki pamięci, choć nie wszystkie. Zobaczyła się w dziecięcym pokoju, gdzie zdjęcia aktorów przyklejone z gazet zdobiły ściany, a przy fortepianie stała kolekcja porcelanowych lalek w baletowych sukniach. Na biurku leży otwarta książka, której tytuł zniknął.
Na łóżku Zosia przycinała białą suknię ślubną małymi nożyczkami, a rozbłyskujące kryształki rozsypały się po podłodze. Fasetkę rozdarła na paski, a płatki rozwaliła na podłogę. Zniszczyła buty, roztrzaskała je na kawałki i roztrzaskana butelka perfum spadła na podłogę. Cały pokój wypełnił aromat cynamonu, rozmarynu i delikatnych nut jaśminu.
Nagle jej wzrok spoczął na małej, jedwabistej szkatułce. Bez namysłu chwyciła ją oburącz, a w niej znalazła dwa złote obrączki z grawerem na zawsze. Zabrała się po ciężki topór, uderzyła kilka razy i zamieniła symbol miłości w zgniatą kupkę żółtego metalu.
Zanim skończyła, usłyszała głos matki:
Nie będzie ślubu. Najlepsze dla nas będzie rozstanie. to słowa Andrzeja brzmiały w telefonie trzy dni przed ceremonią.
Co stało się potem? Zosia nie mogła odpowiedzieć. Wysiadła z taksówki przy swoim mieszkaniu i zobaczyła ciemną sylwetkę mężczyzny.
Kto to może być? pomyślała, czy to Andrzej? Dwie nieoczekiwane spotkania w jeden dzień przypadek?
Dobry wieczór, Zosiu! Proszę, nie uciekaj. Posłuchaj! zwrócił się duch przeszłości.
Nie mogę powiedzieć, iż cieszę się, iż cię słyszę, Andrzeju. Masz pięć minut, odliczanie już ruszyło odparła zimnym tonem Zosia.
Andrzej, wyraźnie zdenerwowany, przyznał się do winy, przepraszając i opowiadając o nieudanym małżeństwie i zdradzie żony. Trzymał Zosi ręce, ale ona je odciągnęła.
Wczoraj rozmawiałem z Weroniką. Obiecała mi, iż jeżeli wciąż mnie kochasz, da mi znak. rzekł.
Minus jedna odparła Zosia, z trudem łapiąc oddech.
Co to znaczy? zapytał.
Znaczy, iż twoja przyjaciółka mnie zdradziła. Nie mam szans. odrzuciła go.
Andrzej próbował dokończyć, ale Zosia go odrzuciła. Jego ręka dotknęła blizn na jej przedramieniu, a ona krzyknęła:
Nie odważ się!
W jej głowie tysiące obrazów wirowało niczym kalejdoskop. Brakujące elementy wpadły na miejsce, a pamięć wróciła pełna.
Twoi rodzice i brat grozili mi, iż jeżeli się zbliżę, zniszczę ci życie. Obiecałem, iż nie będę się pojawiać. mówił Andrzej.
Stałem pod twoim oknem, gdy leżałaś pod kroplówkami. Dwa tygodnie w intensywnej opiece. Dlaczego to zrobiłeś? To moja wina przyznał.
Na zewnątrz bzyczały komary, a świerszcze grały cicho. Zosia, w kąpieli pełnej czerwonej wody i krwi, poczuła, jak jej serce przyspiesza. Krew wypływała z ręki, a ona zamknęła oczy, chcąc zasnąć.
Głośny krzyk przerwał ciszę. Ojciec, z siwym włosem, wkroczył do pokoju:
Córeczko! Co się stało?
Pamięć o szpitalnym suficie, szarym i pustym, przywróciła ból nie tylko ciała, ale i duszy. Po trzech i pół miesiąca w szpitalu wróciła do domu pod pierwszym śniegiem, trzymając się za ręce z rodzicami. Ręka nie bolała, ale część Zosi umarła na zawsze.
Wspomnienia, wiedza i umiejętności zostały wymazane, leki stłumiły ból fizyczny, zamieniając ją w żywą pustkę. Nie udało się jednak przywrócić jej dawnego, wesołego ja.
Lata później, pracując jako kasjerka w marketu, poznała Michała. Jego miłość wyleczyła jej zranione serce i przywróciła chęć życia. Poślubili się, a ich codzienność wydawała się spokojna, choć nie brakowało niepewności.
Poczekaj chwilę, muszę iść powiedziała Zosia Andrzejowi, wbiegając do klatki schodowej.
Na najdalszej półce znalazła zakurzoną szkatułkę.
Weź podała Andrzejowi. To jedyne, co po tobie zostało.
Andrzej otworzył ją. Na dnie leżały dwa połamane pierścienie. W jego głowie zabrzmiała stara melodia:
Obrączka ślubna, nie tylko ozdoba, dwa serca, jedno przeznaczenie
Ściskając kawałki dawnego szczęścia, stał pod słabym światłem latarni, patrząc w noc.












