**Zapiski starej Anny**
W małym nadwiślańskim miasteczku, gdzie lipy szeptały z wiatrem, Anna krzątała się przy galarecie. Kuchnię wypełniał zapach przypraw, za oknem dogasał zachód. Nagle ciszę przeciął dzwonek telefonu. To był jej wnuk Bartek.
—Babciu, cześć! Nic, jeżeli jutro wpadnę? Tylko nie będę sam… — w jego głosie czaiła się tajemnica, od której Annie ścisnęło się serce.
—Oczywiście, przychodź! A z kim? — spytała, a w jej tonie pobrzmiewało i zaciekawienie, i lekkie zdenerwowanie.
—To niespodzianka! — odparł chytrze Bartek i rozłączył się.
Nazajutrz rozległo się pukanie do drzwi. Anna, wycierając ręce w fartuch, podbiegła otworzyć. Na progu stał Bartek, a obok niego nieznajoma dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem.
—Babciu, to Wiola — przedstawił ją wnuk, a w jego oczach błysnęła iskra. Anna na dźwięk tego imienia zamarła, jakby czas się zatrzymał.
**Wspomnienia**
Zwykle po szkole przychodziły do Anny i jej męża Henryka wnuki. Najstarsza, Kinga, ledwo przekraczała próg, już wołała:
—Dziadku, katastrofa z matmą! Pomóżesz?
Henryk, odkładając gazetę, uśmiechał się:
—No co tam za katastrofa? Zeszyt i rozkminiamy. Przecież to proste: tu równanie, tu przenosimy… No i? Jak rozwiązać? — Patrzył na wnuczkę z dumą. — Zuch, Kinga! Sama ogarnęłaś! A mówiłaś, iż trudne. Moja mądrala, i do tego piękna!
Henryk zachwycał się Kingą — jak bardzo przypominała młodą Annę! Te same uparte błyski w oczach, ten sam upór, choćby gdy sił brak. Policzki płoną, a uśmiech — jak u Anny, gdy sami zaczynali się spotykać.
—No to w warcaby gramy? — mrugnął Henryk.
—Dziadku, ostatnio przegrałam! — wahała się Kinga.
—No i? Raz przegrałaś i koniec? No dobrze, nie gramy — zrobił przebiegłą minę.
—Nie, gramy! Gdzie pionki? — Kinga już rozkładała planszę. — Ty wybierasz, dziadku! O, moje czarne! Dzisiaj cię zroluję, a potem na gitarze zagramy, deal?
Młodszy wnuk, Bartek, zawsze biegł do Anny. Henryka się trochę bał — dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.
—Babciu, pomóż z polskim, znowu napisałem jak kura pazurem, czwórka wleciała — szeptał Bartek, spuszczając wzrok. — Dziadkowi nie mów, poprawię, dobrze? A co na kolację? Barszcz? Uwielbiam! Babciu, patrz, jak piszę, teraz na pewno wyjdzie porządnie.
Anna, siadając obok, obserwowała, jak Bartek starannie kreśli litery. Wnuk był żywym obrazem Henryka — ten sam bystry wzrok, ta sama żyłka. Już w pięć lat liczył do stu, dodawał i odejmował jak dorosły.
—Babciu, patrz, wyszło! — Bartek podniósł zeszyt. — Czysto, ładnie! To przez ciebie! — Przytulił ją. — A wiesz, dlaczego sam przyszedłem? Chciałem zrobić niespodziankę — kupiłem drożdżówki z jagodami dla wszystkich! Tata dał na obiad, a ja zaoszczędziłem.
—Oj, ty mój złotko! Wołaj dziadka i Kingę, jemy kolację, a potem herbata z twoimi drożdżówkami.
—Czekaj, babciu, jeszcze jest sekret — Bartek przysunął się bliżej i szepnął: — Podoba mi się jedna dziewczyna z klasy, Wiola. Chcę jej kupić perfumy, o nich marzy. Już oszczędzam po trochu.
—Naprawdę, kotku? A Wiola się z tobą przyjaźni?
—Nie no, babciu, przecież jestem jeszcze mały — westchnął.
—Ona starsza? Jesteście w jednej klasie.
—Nie, ja jestem starszy, mam dziesięć, a ona dziewięć i pół. Ale ona jest wyższa, babciu, znacznie wyższa. Jak dam jej perfumy, może się we mnie zakocha?
Anna uśmiechnęła się:
—No pewnie, iż się zakocha! Przecież jaki z ciebie chłopak! A wzrost — to się jeszcze zmieni, trenujesz przecież koszykówkę. My z dziadkiem dołożymy do tych perfum, nie martw się. A teraz wołaj wszystkich do stołu!
**Czas leci**
Lata mkną nieubłaganie. Kinga skończyła szkołę i wyjechała na studia do Krakowa. Bartek jest już w maturalnej klasie — nauka, koszykówka, egzaminy. Ale raz w tygodniu wpada do babci i dziadka. WyrosW głębi serca Anna wiedziała, iż historia ich rodziny będzie toczyć się dalej, tak jak nurt Wisły – nieśpiesznie, ale pewnie, niosąc ze sobą nowe pokolenia, miłości i wspomnienia.