Splot losów w małej społeczności

twojacena.pl 10 godzin temu

Splątanie losów w małym miasteczku

W malutkim miasteczku nad brzegiem rzeki, gdzie stare lipy szeptały z wiatrem, Anna przyrządzała galaretę mięsną. Zapach przypraw wypełniał kuchnię, a za oknem dogasał zachód słońca. Nagle ciszę przerwał dzwonek telefonu. To był jej wnuk Bartek.

– Babciu, cześć! Ty i dziadek nie macie nic przeciwko, jeżeli jutro wpadnę? Tylko nie będę sam – w jego głosie czaiła się zagadka, jakby ukrywał tajemnicę, od której Annie ściśnęło się serce.
– Oczywiście, przyjdź! Ale z kim? – w jej tonie zmieszały się ciekawość i lekkie zaniepokojenie.
– To niespodzianka – odparł przebiegle Bartek i rozłączył się.

Następnego dnia rozległo się pukanie do drzwi. Anna, wycierając ręce w fartuch, pospieszyła otworzyć. Na progu stał Bartek, a obok niego – nieznana dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem.
– Babciu, to Kinga – przedstawił ją wnuk, a w jego oczach błysnęła iskra. Anna, usłyszawszy imię, zastygła, jakby czas się zatrzymał.

Zwykle po szkole do Anny i jej męża Edwarda wpadały wnuki. Starsza Zosia, ledwo przestąpiwszy próg, rzucała się do dziadka:
– Dziadku, z algebrą masakra! Pomóżesz?

Edward, odkładając gazetę, uśmiechał się:
– No co tam za masakra? Bierz zeszyt, rozkminimy. To proste, patrz: tu równanie, tu przenosisz… No i? Jak rozwiążesz? – Spoglądał na wnuczkę z dumą. – Zosiu, świetnie, sama ogarnęłaś! A mówiłaś, iż trudne. Moja mądrala, i jeszcze taka ładna!

Edward zachwycał się Zosią – jak bardzo przypominała Annę z młodości! Te same uparte błyski w oczach, ten sam pęd do celu, choćby gdy sił brak. Policzki w ogniu, a uśmiech – jak u Anny w czasach, gdy dopiero się poznawali.

– No to może w warcaby? – mrugnął Edward.
– Dziadku, przecież ostatnio przegrałam – wahała się Zosia.
– No i co? Przegrać i już nigdy nie grać? To nie gramy – zażartował, przymrużając oko.
– Nie, gramy! Gdzie warcaby? – Zosia już rozkładała planszę. – Wybieraj, dziadku! Aha, moje czarne! Dzisiaj cię zrobię, a potem na gitarze zagramy, zgoda?

Młodszy wnuk, Bartek, zawsze biegł do Anny. Edwarda się trochę bał – dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.
– Babciu, pomóż z polskim, znowu napisałem byle jak, czwórka wpadła – szeptał Bartek, unikając wzroku. – Dziadkowi nie mów, poprawię, dobrze? A co na kolację? Zupa ogórkowa? Uwielbiam! Babciu, patrz, jak piszę, wtedy na pewno wyjdzie ładnie.

Anna, siadając obok, obserwowała, jak Bartek starannie kreśli litery. Wnuk był jak Edward – ten sam bystry wzrok, ta sama żyłka. Już w pięć lat liczył do stu, dodawał i odejmował jak dorosły.

– Babciu, patrz, wyszło! – Bartek uniósł zeszyt. – Czysto, ładnie! To przez ciebie! – Przytulił ją. – A wiesz, czemu sam przyszedłem? Chciałem zrobić niespodziankę – kupiłem drożdżówki z jagodami dla wszystkich! Tata dał na obiad, a ja oszczędziłem.

– Och, ty mój złotko! Zawołaj dziadka z Zosią, zjemy kolację, a potem herbata z twoimi drożdżówkami.

– Czekaj, babciu, pozostało sekret – Bartek przysunął się bliżej i szepnął: – Podoba mi się jedna dziewczyna z klasy, Kinga. Chcę jej dać perfumy, marzy o nich. Już oszczędzam po trochu.

– Naprawdę, kochanie? A Kinga się z tobą lubi?
– Nie, babciu, przecież jestem jeszcze mały – westchnął.
– Ona starsza? Jesteście w jednej klasie.
– Nie, ja jestem starszy, mam dziesięć, a ona dziewięć i pół. Ale jest ode mnie wyższa, babciu, dużo wyższa. Jak dam perfumy, może się we mnie zakocha?

Anna uśmiechnęła się:
– Na pewno się zakocha! Przecież jaki z ciebie chłopak! A wzrost – to się zmieni, ćwiczysz przecież koszykówkę. My z dziadkiem dołożymy do perfum, nie martw się. A teraz wołaj wszystkich do stołu!

Czas płynie nieubłaganie. Zosia skończyła szkołę i wyjechała na studia do innego miasta. Bartek jest już w maturalnej klasie, cały w pracy – egzaminy tuż-tuż, treningi koszykówki. Ale raz w tygodniu i tak wpada do babci i dziadka. Wyrosł, stał się samodzielny, krzepki jak Edward za młodu.

Wczoraj wieczorem zadzwonił, głos mu drżał z emocji:
– Babciu, ty i dziadek nie macie nic przeciwko, jeżeli jutro wpadnę? Tylko nie będę sam. Niespodzianka! Jutro wszystko opowiem.

– Z dziewczyną przyjdzie, czuję – szepnęła Anna do Edwarda, odkładając słuchawkę.
– No to ty, Aniu, załóż swoją niebieską sukienkę, w niej wyglądasz jak dziewczyna. A mnie znajdź koszulę, spodnie jeansowe włożę. Trzeba wypaść z klasą, my jeszcze mamy formę! – mrugnął Edward.

Następnego dnia do drzwi zapukano koło południa. Anna pobiegła otworzyć.
– Bartek! – zawołała.

– Babciu, dziadku, poznajcie, to Kinga – Bartek lekko się zaczerwienił, ale uśmiechał się od ucha do ucha. Obok stała wysoka, subtelna dziewczyna z ciepłym spojrzeniem.

– Jest wyższa od Bartka – zauważyła w duchu Anna.

– To dla was – Kinga podała pudełeczko. – Bartek mówił, iż niedawno mieliście urodziny.

Anna otworzyła prezent – jej ulubione perfumy, te same, które Edward podarował jej lata temu, gdy zaczynali się spotykać. Łzy zaszkliły się w jej oczach.

– A to drożdżówki z jagodami, pamiętasz, babciu? – Bartek podał jeszcze ciepłe paczuszki.

– Wchodźcie, zjemy obiad, a potem herbatę. Dziękuję za perfumy, to takie wzruszające! – Anna zwróciła się do Edwarda. – Widziałeś, Edku?

Dziadek przebiegle się uśmiechnął, porozumiewawczo spoglądając na Bartka. Widać było, iż się zmówili, i Edward podpowiedział wnukowi, jakie perfumy wybrać.

Za stołem Bartek coś wesoło opowiadał, Kinga śmiała się, patrząc na niego z czuAnna spojrzała na nich pełna wzruszenia, myśląc, iż tak jak kiedyś jej i Edwardowi, tak teraz Bartkowi i Kindze życie pisze ich własną, piękną historię.

Idź do oryginalnego materiału