**Sofa „Marzenie”**
Spotykaliśmy się z Kasią już dwa lata. Zawsze zostawała u mnie, gdy moja mama wyjeżdżała na działkę lub do koleżanki do Gdańska. Czekaliśmy na te chwile i ceniliśmy je. Ale lato się skończyło. Wrzesień jeszcze rozpieszczał słońcem, ale deszcze wisiały w powietrzu. Mama przestała wyjeżdżać co weekend. Teraz zostawało nam czekać tylko na jej wyjazdy do Gdańska, a te zdarzały się rzadko.
Zachmurzyliśmy się oboje.
— Tomek, ty mnie nie kochasz? Nie chcesz być ze mną na dobre i na złe? — Kasia delikatnie dała mi do zrozumienia, iż czas pomyśleć o ślubie.
Staliśmy pod jej blokiem, pół godziny nie mogąc się rozstać.
— Skąd taki pomysł? — Odsunąłem się i spojrzałem jej w oczy. — Poszedłbym z tobą do urzędu stanu cywilnego choćby teraz, ale gdzie byśmy mieszkali? Na wynajem mnie nie stać, ty jeszcze rok studiujesz. Chyba iż zgodziłabyś się żyć z moją mamą. U twoich rodziców też nie ma miejsca. Poczekajmy trochę. Jak skończysz studia…
— Ale ja nie mogę już tak codziennie się z tobą żegnać, czekać, aż twoja mama gdzieś wyjedzie. Rodzice pytają, dlaczego nie oświadczysz mi się. — Kasia nabrała powietrza, ale zamiast westchnienia, wydusiła łkanie.
— Kasieńko, obiecuję, iż coś wymyślę. Bardzo cię kocham.
— Ja ciebie też — odparła cicho.
— Dobrze. Chodź — powiedziałem stanowczo, biorąc ją za rękę.
— Gdzie?
— Do ciebie. Poproszę twoich rodziców o twoją rękę. Chyba iż zmieniłaś zdanie?
— Chodźmy! — ucieszyła się Kasia.
Tak, trzymając się za ręce, weszliśmy do jej mieszkania.
— Wchodźcie, młodzi — powiedziała mama Kasi, witając nas z uśmiechem.
Na kuchennym stole stały już cztery filiżanki i wazonik z ciasteczkami, jakby na nas czekali.
— Widziałam was przez okno. Pół godziny się żegnacie — uśmiechnęła się, widząc zdziwienie Kasi. — Dość już tłukliście się po ulicach. Zima nadchodzi. Wiemy, iż śpicie razem. — Przy tych słowach Kasia spuściła wzrok. — My z tatą nie mamy nic przeciwko waszemu ślubowi.
— Nie proponujemy, byście z nami mieszkali. Rozumiemy, iż macie swoje plany. U mnie w pracy kolega sprzedaje kawalerkę. Od razu pomyślałem o was — dodał ojciec.
— Dzięki, tato! — wykrzyknęła Kasia.
— Nie ciesz się za wcześnie. Tomek jakoś się skrzywił.
Spojrzałem prosto w oczy jej ojcu.
— Nie jesteście bogaci. Wstyd przyjmować od was taki prezent. Jestem zdrowym facetem, sam zarobię na mieszkanie.
— Co za wstyd? Kupimy je, nie ukradniemy — odparł ojciec trochę urażony. — Komu mamy pomagać, jak nie dzieciom? Sam dostałem to mieszkanie od rodziców. Teraz nasza kolej pomóc wam. Wstyd mu! Zarobisz, kupisz większe, a na razie pobędziecie w małym. I nie dla ciebie je kupuję, tylko dla córki, by była szczęśliwa. A szczęśliwa jest z tobą. Ot, sumienie go gryzie. — Spojrzał na Kasię czule, potem surowo na mnie.
Kasia ścisnęła mi dłoń pod stołem: „Nie sprzeczaj się, zrób to dla mnie”.
— Dziękuję — powiedziałem bez entuzjazmu.
Został tydzień do ślubu. Suknia kupiona, zaproszenia rozesłane, restauracja zarezerwowana.
— Tomek, a w naszym mieszkaniu nie ma sofy. Na czym będziemy spać? Na podłodze? — Kasia już mówiła „nasze”.
— O nie. Sofę kupimy.
— Ale kiedy? — zapytała słusznie.
Poszliśmy do meblowego. Chodziliśmy między rzędami sof w różnych kolorach. Kasia siadała, sprawdzając, czy wygodne. W końcu wybrała skromną, ale wygodną. Usiadła, zamknęła oczy.
— Świetny wybór, młodzi ludzie — usłyszeliśmy głos sprzedawczyni.
— Widzę, iż wam się spodobała. Bierzcie, nie pożałujecie. — Wymieniła zalety modelu. — Ostatni egzemplarz. Siądź i ty — zaprosiła mnie.
Usiadłem obok Kasi. Przytuliła się, opierając głowę na moim ramieniu.
— Młodzi małżonkowie? — spytała, choć pewnie widziała, iż nie mamy obrączek.
— Jeszcze nie, ale za tydzień ślub — odparła Kasia.
— Gratuluję. Dobry pomysł, by zaczynać od zakupu sofy. Wygodna?
— Tak. Nie chce się wstawać. A ile kosztuje? — ocknęła się Kasia.
Sprzedawczyni pokazała metkę.
— Sofa „Marzenie” — przeczytała Kasia i otworzyła szeroko oczy na widok ceny.
— Za marzenia zawsze trzeba zapłacić — powiedziała filozoficznie.
— Ale… — zaczęła Kasia.
— Podoba ci się? — szepnąłem jej do ucha.
— Żartujesz? Najlepsza ze wszystkich.
— Bierzemy — wyrwało mi się.
— Dobry wybór. Chodźmy do kasy.
Nazajutrz sofę dostarczono. Gdy zostaliśmy sami, usiedliśmy na niej i zaczęliśmy się całować.
W białej sukni Kasia wyglądała cudownie. Nie spuszczałem z niej wzroku, choćby przy stole trzymałem ją za rękę, jakbym bał się, iż ją ukradną.
— I co w niej widziałeś? Zwykła dziewczyna, takich pełno. Są lepsze — mruknął mój przyjaciel i świadek.
— Nie potrzebuję lepszej. Jak się zakochasz, zrozumiesz.
— Nie. Jeszcze się nie urodziła ta, dla której porzucę wolność.
— O czym gadacie? Tomek, chodź — Kasia podeszła i zabrała mnie.
Gratulowali nam, każdy chciał przytulić Kasię. Tańczyliśmy, całowaliśmy się przy okrzykach „Gorzko!”. Kasia się uśmiechała, choć była zmęczona wysokimi obcasami i suknią. A ja marzyłem, by już być z nią sam na sam w naszym mieszkaniu…
Gdy wreszcie wróciliśmy, Kasia zrzuciła buty i stała się taka malutka. Wziąłem ją na ręce i zaniósłem na sofę…
Wieczorami siedzieliśmy przed telewizorem, dzieląc się wrażeniami z dnia. Kasia uwielbiała sofę. Zdawało się, iż dopasowuje się do jej ciała. Wszystkie kłótnie i czułe godzenia miały miejsce na niej. Była centrum naszego życia.
Minęły jesień i zima. Przyszła wiosnaPo latach, gdy nasz syn dorósł, a my kupiliśmy nową sofę, „Marzenie” wciąż stało w pokoju, przypominając nam, iż choćby najdrobniejsze rzeczy mogą stać się fundamentem miłości.