Doskonałą ilustracją tego, czym jest mansplaining jest historia powstania tego terminu, złożonego ze słów man (mężczyzna) oraz explain (wyjaśniać). Wymyśliła go amerykańska pisarka Rebecca Solnit po dość zabawnym spotkaniu z pewnym starszym mężczyzną. Pan, słysząc jej wypowiedź, zalecił jej przeczytanie pewnej książki, z której się wszystkiego dowie na ten temat i zaczął tę książkę referować. Co w ty zabawnego? Otóż autorką tej książki była… Solnit. Co więcej, gwałtownie się okazało, iż ów mężczyzna tej książki choćby nie czytał, znał jej treść z relacji innych osób. Solnit opisała to zdarzenie w eseju "Men Explains Things To Me" (w Polsce ukazał się w książce "Mężczyźni objaśniają mi świat"), a sam termin wszedł do słowników.
Rozmowa, a nie przemowa
W przeciwieństwie do przygody, która zainspirowała pisarkę do zajęcia się tym zjawiskiem, sam mansplaining zabawny nie jest. Takie zachowania mężczyzn są bowiem dla kobiet poniżające. I trudno się dziwić. Wyobraź sobie, jak byś się czuł, gdybyś powiedział kumplowi, iż kupiłeś sobie nową gitarę. A on by ci gwałtownie wyjaśnił, iż podjąłeś złą decyzję, bo ta marka jest kiepska, produkowane przez nią instrumenty mają kiepskie brzmienie i są nietrwałe, więc zmarnowałeś kasę. Kolega grać nie umie, sam gitary nie ma, ale czytał, słyszał i wie. Słabe, prawda? Tak samo słabo czuje się twoja partnerka, kiedy wchodzisz jej w słowo, by uzmysłowić jej, jak bardzo się myli, bo ty na ten temat słyszałeś to i przeczytałeś tamto. Jesteś zatem prawie ekspertem.
Dlaczego warto się nad sobą zastanowić i powstrzymywać swoją skłonność do mansplainingu? Po pierwsze dlatego, iż takie zachowania są raniące. Choć tobie może się wydawać, iż tylko "zwróciłeś uwagę" i "podzieliłeś się swoją wiedzą", to osoba, której zaserwowałeś swój "wykład", może czuć się poniżona. Ale warto się pilnować także dla własnego dobra. Mansplaning wchodzi bowiem w krew. jeżeli się przyzwyczaisz do swojej roli "wszechwiedzącego objaśniacza", który musi wszystko dokładnie wytłumaczyć każdemu, to w końcu się natniesz i zrobisz z siebie kompletnego idiotę. Bo się okaże, iż pani, której na przyjęciu tłumaczysz, jak działa szczepionka, ma doktorat z immunologii.
Jak tego uniknąć?
Co zatem robić, by zapanować nad skłonnością do mansplainingu? Przede wszystkim – nie przerywaj rozmówczyni. choćby jeżeli uważasz, iż nie ma racji, to pozwól jej dokończyć. A kiedy już będziesz mógł zabrać głos, to zanim się odezwiesz, zwróć uwagę na mowę ciała. Nie przyjmuj pozycji dominującej: nie wstawaj, nie krzyżuj rąk na piersi, nie uderzaj pięścią w stół. A wypowiedzi nie zaczynaj od "Nie masz racji", "Bzdury opowiadasz", "Co ty gadasz?", "Dawno nie słyszałem czegoś równie głupiego". Lepiej zabrzmi: "To ciekawe, co mówisz, chociaż ja znam inną wersję, teorię, metodę". A już mistrzostwem świata będzie pytanie: "Chcesz znać moją opinię?". Mansplainera cechuje bowiem to, iż wygłasza swoje tyrady, choć nikt go o to nie prosił.
A gdy już zaczniesz mówić, to pamiętaj, iż nie jesteś księdzem głoszącym kazanie ani aktorem, który wyszedł na scenę, by wygłosić godzinny monolog. Powiedz tylko to, co wiesz na pewno, a jeżeli coś tylko ci "obiło o uszy", to wprost przyznaj, iż nie jesteś do końca pewien i sprawdź. Najlepiej w wiarygodnym źródle i razem ze swoją rozmówczynią. Taka rozmowa znacznie lepiej się potoczy i nikt nie będzie miał wrażenia, iż został potraktowany jak głupek.