Ślub się nie odbył. Pan młody nie pojawił się u panny młodej.

twojacena.pl 6 dni temu

Ślubu nie było. Pan młody nie przyjechał po swoją narzeczoną.

Ile dziewczynek od maleńkości marzy o białej sukni, wianku z kwiatów, o dreszczu na plecach od słów „ogłaszam was mężem i żoną”… Kalina była jedną z nich. Rosła jako cicha, skromna dziewczynka, marzycielska i wrażliwa. Ile razy zamykała oczy, gdy w telewizji pokazywali weselne ceremonie, i wyobrażała sobie, iż pewnego dnia i ona podąży ramię w ramię z ukochanym — przy dźwiękach muzyki, pod zachwyconymi spojrzeniami, z drżeniem w piersi.

Swego Bartosza spotkała jeszcze na uniwersytecie. Studiowali prawo, ale w różnych grupach. On — wysoki, jasnowłosy, wysportowany, z figlarnymi oczami. Ona — zgrabna, smukła, z dostojną postawą i łagodnym uśmiechem. Cały wydział twierdził, iż byli dla siebie stworzeni. Bartosz nie odstępował jej na krok. Odprowadzał do domu, przynosił kawę w mroźne poranki, rysował serduszka w notatnikach. Ich związek był jak z bajki — czysty, tkliwy, szczery.

Minął rok — i oświadczył się. Na obronie prac magisterskich rodzice już się znali, wspólnie jeździli na działkę, zaprzyjaźnili się. Postanowili wziąć ślub zaraz po studiach. Wszystko układało się idealnie. Kalina z koleżankami tygodniami wybierała suknię, przeglądała katalogi, biegała po salonach. Aż pewnej nocy ujrzała we śnie strój swoich marzeń — delikatne koronki, kremowy jedwab i lekki tren — i obudziła się z myślą: „To musi być moje”.

Pojechała do najbliższego salonu z przyjaciółkami. Sprzedawczyni Olga, wysłuchawszą jej opowieści, nagle się uśmiechnęła i rzekła:

— Niedawno zwrócono jedną suknię, dokładnie taką, jak pani opisała. Chce pani zobaczyć?

Kalina zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia, choćby nie przymierzając. Wyglądała, jakby utkana z jej snu. Tylko koleżanka szepnęła jej do ucha: „Olga mówiła, iż ślub tamtej panny młodej się nie odbył… Może nie warto?” Ale Kalina nie chciała słuchać. Skoro przeznaczenie, to przeznaczenie. Suknię zapakowano, a ona z bijącym sercem czekała na wielki dzień.

W przeddzień wesela zatrzymała się w hotelu — by pobyć sama, zebrać myśli. Jeszcze raz włożyła suknię, zakręciła się przed lustrem. Nagle wydało jej się, iż w odbiciu ma na głowie czarną wstążkę. Przeszedł ją dreszcz, ale odegnała to uczucie, tłumacząc je zdenerwowaniem.

Rankiem wszystko szło jak po maśle: makijaż, fryzura, suknia… Kalina wyglądała jak z okładki magazynu. Rodzice, wchodząc do pokoju, oniemieli z zachwytu. Pozostawało tylko czekać na Bartosza. Minęła godzina. Potem jeszcze pół. Kalina przestała się uśmiechać. Przez okno zobaczyła policyjny radiowóz. Coś w jej piersi pękło. Wyszła na korytarz, ledwo trzymając się na nogach.

— Przepraszam… pani Kalina? — zapytał młody sierżant. — Wasz narzeczony… Bartosz… zginął. Wypadek. Pijany kierowca wjechał na przeciwległy pas. Zmarł na miejscu.

Kalina nie płakała. Po prostu zastygła. Potem osunęła się na podłogę i zakryła twarz dłońmi.

Minęły trzy dni. Stała na cmentarzu, w tej samej sukni, teraz jednak z czarną wstążką we włosach. W dłoni trzymała ich wspólne zdjęcie. Położyła je w trumnie, nachyliła się, pocałowała zimne czoło ukochanego i szepnęła:

— Wybacz… gdybym wiedziała, nigdy bym cię nie puściła…

Od tamtej pory nikt nie widział jej uśmiechu. Jakby gasła z dnia na dzień. Żyła jak automat. Rodzice mówili, iż to depresja. Lekarze — iż zaburzenie adaptacyjne. Ale matka wiedziała: jej córka powoli odchodzi.

Dokładnie rok później, w dzień, który miał być ich rocznicą, serce Kaliny stanęło. W akcie zgonu wpisano: „nagły zgon sercowy we śnie”. A w jej dłoniach znaleziono to samo weselne zdjęcie.

Miłość była prawdziwa. Zbyt prawdziwa, by ją przeżyć.

Czy wierzycie, iż miłość może być tak silna, iż bez niej nie da się żyć?

Idź do oryginalnego materiału