– Gdzie to tak elegancki? – zapytał sąsiad, widząc Jacka w garniturze i pod krawatem.
– Na zakończenie roku syna – odpowiedział tamten.
– No proszę! Jak gwałtownie rosną cudze dzieci…
– Własne też – uśmiechnął się Jacek.
– No tak… Więc niedługo skończysz z alimentami?
Jacek spojrzał na sąsiada wzrokiem, który sprawił, iż tamten poczuł się nieswojo:
– A co to ma do rzeczy?
– Jak to co? Nie znudziło ci się już oddawać pieniędzy byłej?
– Nie znudziło – rzucił Jacek i odszedł, zostawiając sąsiada w zakłopotaniu.
Powoli wróciło mu dobre samopoczucie. Nadeszły wspomnienia…
***
Tamtego dnia, gdy jego życie diametrowalnie się zmieniło, Jacek pogrążony był w całkowitej apatii.
Teoretycznie: wolny człowiek, zarabia lepiej niż większość, mieszka w pięknym mieszkaniu, kobiety go nie unikają, w pracy wszystko świetnie, biznes kwitnie. Więc dlaczego czuł się tak źle? Nic go nie cieszyło. Nic się nie chciało. Wszystko było mu obojętne.
Wychodząc z biura, Jacek zrozumiał, iż zaraz zacznie padać. Niebo zasnuło się chmurami, zerwał się silny wiatr.
Wezwał taksówkę – ostatniej rzeczy potrzebował, to przemoknąć.
Samochód, na złość, był w serwisie, a parasola Jacek nigdy nie posiadał.
Wsiadł na tylnie siedzenie i pogrążył się w wewnętrznej pustce.
Kierowca coś mówił, próbując zaimponować widocznie zamożnemu klientowi, w radiu leciała jakaś przygnębiająca piosenka…
Jacek nie lubił takiej muzyki…
Aż nagle usłyszał słowa, które natychmiast przywróciły go do rzeczywistości.
Żyłem kiedyś bezmyślnie i wesoło,
Szalona krew grała jak wino.
Jej miłość zdawała się nie mieć końca,
A ja nie myślałem o niczym innym.
Lecz dzień po dniu, tracąc czas na próżno,
Zadawałem jej coraz więcej bólu,
I straciłem jej świętą miłość,
W te dni, gdy była moją…
W środku wszystko zabolało… Cierpienie rozlało się po całym ciele i Jacek nagle zrozumiał jego źródło.
Kasia…
Kasiunia…
Katarzyna…
Tak ją nazywał w różnych momentach życia.
Ich szkolny romans zakończył się małżeństwem. Nikt nie wierzył, iż piękna Katarzyna Nowak zostanie żoną znanego w całej szkole rozrabiaki Jacka Kowalskiego.
A on wierzył. Wiedział, iż tak będzie. Po prostu bez niej nie potrafiłby żyć…
Dla niej się uczył, dla niej piął się w górę, dla niej stał się tym, kim był.
A ona…
Ona zawsze była blisko. Kochała. Dbała. Inspirowała.
Urodziła dwóch synów.
Zawsze spokojna, czuła, piękna.
Ani słowa pretensji, ani jednej skargi.
Wszystkim była zadowolona.
I w pewnym momencie Jacek uznał, iż tak już zostanie. Że to oczywistość. Że ona nigdy go nie opuści. Wszystko zrozumie, wszystko wybaczy. Będzie przy nim bez względu na wszystko.
I Jacka poniosło. Pojawiły się pieniądze, a z nimi znajomi, dziewczyny, imprezy do rana…
Kasia milczała. O nic nie pytała. Przyjmowała jak fakt…
Wychowywała synów…
On się nie tłumaczył, nie przepraszał, nie pomagał.
Zapewniał byt.
Myślał, iż to wystarczy, by była zadowolona i szczęśliwa.
Pomylił się.
Pewnego dnia wszystko skończyło się zdaniem żony:
– Jacek, nie kocham cię już.
– No co ty! – zaskoczył się – Po prostu jesteś zmęczona. Chodźmy na kolację…
Postawiła talerze na stole. I stanowczo powiedziała:
– Nie zrozumiałeś. Musimy się rozwieść. Nie potrafię i nie chcę już z tobą być.
– A pomyślałaś o dzieciach?! – wykrzyknął Jacek i sam wzdrygnął się w środku od banału tych słów.
– Oczywiście. Powinny żyć w miłości… nie w małżeństwie…
– Więc spadaj! – warknął Jacek, złapał kurtkę i wyszedł z domu.
Trzy dni się nie pokazywał. Myślał. Liczył, iż zacznie go szukać, dzwonić.
Kasia milczała.
Wrócił do domu i w przedpokoju znalazł torby z jej rzeczami. Jej i dzieci…
– Co robisz? – spytał.
– Pakuję, – spokojnie odpowiedziała Kasia.
– Po co?
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Przestań, – Jacek skrzywił się – nie trzeba… Sam wyjdę…
I wyszedł.
Wszystko zostawił żonie i synom.
W jego świecie nie mogło być inaczej.
Po rozwodzie Katarzyna przez kilka lat była sama. Wiedział to na pewno. Więc przyjeżdżał, kiedy chciał, przywoził prezenty dzieciom, żądał szacunku. Uważał, iż ma do tego prawo.
Aż Katarzyna niespodziewanie wyszła za mąż.
Jacek wpadł w furię. Jak ona śmiała?! Ona! Matka jego dzieci! Powinna mu nogi całować, iż wszystko zostawił, takie alimenty płaci, a do tego jeszcze pomaga!
I zaczął systematycznie zatruwać życie byłej żonie.
Zwłaszcza gdy się upił.
Tak, zaczęło mu się to zdarzać coraz częściej.
Dzwonił, pisał SMS-y z obelgami…
Nawet groził…
Kasia nie reagowała. W końcu zablokowała go w mediach i telefonie.
Wtedy zaczął na nią czatować na ulicy…
Trzeźwy Jacek zawsze miał do siebie pretensje, iż znowu nie zapanował nad emocjami, iż narozrabiał tak, jak nigdy by nie zrobił na trzeźwo…
Ale choć sumienie go gryzło, nigdy nie przeprosił Kasi. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy…
Tak powoli jego życie zmieniło się w nieustanną nienawiść. Do siebie, do Kasi, do całego świata…
Przestał czuć, zapomniał, czym jest radość.
Wszystko go wkurzało…
***
A teraz ta piosenka…
– Kto to śpiewa? – zachrypiał Jacek.
– No jak to, stary?! To przecież Kazik! Nie słyszałeś?
Jacek nie odpowiedział. Po chwili rozkazał:
– Zawracaj! Natychmiast! Szybko! – i podał adres, gdzie jechać.
Mijając supermarket, zobaczył staruszkę z wiadrem piwonii. Jej ulubionych…
Zatrzymał taksówkę, wyskoczył. Zabrał wszystkie kwiaty, wcisnął przerażonej kobiecie pieniądze…
I oStał w drzwiach, serce mu biło jak młotem, a w duszy czuł lekkość, jakby w końcu zrzucił z siebie ciężar, który dźwigał latami.