Dziennik osobisty – *Rozstanie pod słonecznym niebem: dramat w Morsku*
Wróciłam dziś z urlopu, a serce ściskało się z goryczy. Mój mąż, Marek, przez cały ten czas ani razu nie napisał. Na dworcu w Morsku nikt na mnie nie czekał… W domu było ciemno, kolacji nie było, a w mieszkaniu panował chaos. „Pewnie Marek znów u swojej matki”, pomyślałam z goryczą. Wyciągnęłam drugą torbę i zaczęłam pakować rzeczy. Właśnie wtedy zastał mnie mąż, wracając do domu.
— Wróciłaś? — rzucił, stając w drzwiach. — A ja choćby na ciebie nie czekałem! Myślisz, iż jak się zabawisz, to wszystko ujdzie ci na sucho?
Zaczęłam się śmiać — gorzko, niemal histerycznie.
— Nie martw się, nie zostanę długo — odpowiedziałam, a głos mi drżał od tłumionych emocji.
— Co to ma znaczyć?! — zmarszczył brwi Marek. I nagle go olśniło…
— Marku, jak mogłeś? Tyle czasu planowaliśmy tę podróż! — Byłam o krok od płaczu. Cały rok marzyłam o tej wycieczce. Razem oszczędzaliśmy, wybieraliśmy ofertę, rozmawialiśmy o tym, jak będziemy leżeć na plaży.
— Co ja mogę zrobić? Mama zachorowała, muszę zostać — mruknął, unikając mojego wzroku.
— Kiedy w końcu znajdziemy czas? Rozumiałabym, gdyby trafiła do szpitala albo była w ciężkim stanie. Ale przecież to nic poważnego! — oburzyłam się.
— Miała gorączkę wczoraj! Wzywała pogotowie! — wybuchnął.
— Gorączka była niewysoka, spadła, jak tylko wzięła leki. Marku, to był last minute! jeżeli teraz nie skorzystamy, nigdy nie będzie już takiej ceny!
— Wiesz co? Wkurza mnie twoje sentymentalne narzekanie! Powiedziałem — nigdzie nie jedziemy. Mama może mieć nawrót! — zakończył temat.
— Przecież ona ma też córkę — zauważyłam. — Czy twoja siostra nie mogłaby się nią zająć?
— Wiesz, iż Kasia jest zajęta. Koniec dyskusji. Pojedziemy innym razem. A tym urlopem Dom zostaniemy. Obiecałem mamie pomóc z remontem. Ty też pomożesz.
Wyszedł z pokoju, jakby temat był zamknięty. A ja wybuchnęłam płaczem.
Nie dość, iż pracuję w nielubianej pracy, tylko po to, żeby zarabiać na dom, to jeszcze zabierają mi wymarzony odpoczynek. Znosiłam uwagi szefa, nadgodziny, wszystko dla jednego marzenia — o ciepłym morzu i palącym słońcu.
Od dawna chciałam zmienić pracę, ale Marek mi zabronił. „Tu dobrze zarabiasz”, mówił. Kupiliśmy nowy samochód, zrobiliśmy remont. A jego pensja wciąż przepada na zachcianki matki — raz naprawa, raz zakupy. I to jeszcze nie wszystko!
Pewnie to ona namówiła go, żeby odwołał urlop. Przyzwyczaiła się, iż wszyscy tańczą, jak jej zagra. Choć jacy wszyscy? Tylko jej ukochany synek! Jego siostra, Kasia, dawno zrozumiała, iż z matką lepiej nie zadzierać. Dlatego choćby jej nie prosi o pomoc. Ale żonie łatwiej odmówić niż matce…
Marzenia o morzu oddalały się. Wyobraziłam sobie, jak zamiast plaży będę kleić tapety w dusznym mieszkaniu teściowej, i zrozumiałam — nie wytrzymam. Potrzebuję tego odpoczynku.
Po pół godzinie podeszłam do męża i stanowczo oznajmiłam:
— Jadę na urlop. Z tobą czy bez.
— Co?! Oszalałaś?!
— To ty oszalałeś! Czekałam na ten wyjazd jak na cud. A ty postanowiłeś mi go odebrać. jeżeli tak bardzo troszczysz się o matkę — zostań. Ja jadę.
— I z kim? — prychnął.
— Sama.
Uśmiechnął się szyderczo, potem zaczął nerwowo chodzić po kuchni.
— Już wiem, po co ci ten wyjazd! Zachciało ci się kurortowego romansu? Szukasz przygód?
Milczałam, bojąc się wybuchnąć. Tyle słów wirowało mi w głowie…
— Milczysz? Bo wiesz, iż mam rację!
— jeżeli mi nie ufasz — jedź ze mną — wyrzuciłam przez zęby.
— Nie zostawię mamy — odciął.
— Więc nie zostawiaj…
Wyszłam z kuchni, dusząc się od urazy i złości. Mało, iż mąż zawsze wybiera matkę, nie mnie, to jeszcze oskarża mnie o coś, co sam wymyślił! Nigdy nie dałam mu powodu do podejrzeń. W urlopie chciałam tylko spokoju. Żadne romanse nie były w planach.
A Marek myślał, iż go tylko straszę.
Nazajutrz znów zapytałam, czy jedzie. Odrzucił, nazywając mnie głupią. Po południu wróciłam z biletem w ręce.
Marek urządził awanturę. Takiej sceny jeszcze nie było. Zaproponowałam, żeby kupił sobie wyjazd, licząc, iż się opamięta. Ale on chyba uparł się na zasadzie. Choć nie rozumiałam, o co chodzi, skoro jego matka dziś choćby nie narzekała na zdrowie.
Gdy wychodziłam na dworzec, rzucił:
— Możesz już nie wracać! Taka żona mi nie potrzebna!
Wsiadałam do pociągu ze łzami w oczach, nie wiedząc, iż ten urlop zmieni moje życie na zawsze…
Na miejscu zapomniałam o problemach. Ciepłe morze, łagodne słońce, pyszne jedzenie i przytulny pokój wchłonęły mnie całkowicie. Pierwszego wieczoru napisałam do Marka, iż dojechałam, iż jest pięknie, i iż szkoda, iż go tu nie ma. Ale nie odpowiedział.
Postanowiłam więcej nie pisać. jeżeli zechce, sam zapyta. Ale Marek chyba uznał, iż milczeniem „ukarze” mnie za nieposłuszeństwo.
Przeżyłam tylko jeden ciężki dzień. Potem urlop mnie pochłonął. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wspaniale jest być samą. Z Markiem ciągle byłby czegoś niezadowolony, i pewnie nigdzie byśmy nie wyszli poza basen i knajpę. A ja zwiedzałam, spacerowałam po mieście, pływałam godzinami.
I dużo myślałam. Przemyślałam swoje życie. Gdy w duszy zapanował spokój, wszystko stało się jasne. Pracuję w nielubianej pracy nie dlatego, iż nie mogę znaleźć lepszej, ale dlatego, iż Marek boi się stracić moją pensję. A ja choćby nie czerpię z niej euforii — to on decyduje, na co wydawać pieniądze.
Na tę podróż długo go namawiałam. I to ja zbierałam kasę — on nie dołożył złotówki! A do tego żyję z mężczyzną, który mnie nie szanuje. Jestem wygodna: nie sprzeczam się— i teraz, gdy patrzę wstecz, widzę, iż to nie był koniec, a dopiero początek mojej prawdziwej drogi.