Ooo, słuchaj, opowiem ci taką historię…
Wieczorem zapukał dzielnicowy do drzwi:
— Dobry wieczór, państwo, sąsiadka z dołu zgłosiła hałasy i krzyki z waszego mieszkania. Mogę wejść?
— Oczywiście — odpowiedziała drżącym głosem Wiesia. — Proszę, tylko uspokoję dziecko.
Ale Wiesia nie drżała przez policjanta. Bała się męża, który właśnie ją pobił. Tym razem za to, iż wylała całą wódkę do kibla. Jak tylko Mariusz to zobaczył, wpadł w szał:
— Jestem facetem i mam prawo się zrelaksować po pracy! Ty siedzisz w domu na macierzyńskim, a ja haruję na budowie! Idź i kup mi butelkę!
— Nie pójdę — odparła Wiesia. — Każdego dnia jesteś pijany, nasz synek już się ciebie boi. Jasiek ma dopiero rok, a już tyle widział! Przestań pić, Mariusz!
Pod płacz dziecka Mariusz znów ją uderzył. Hałas usłyszała sąsiadka Halina Stanisławówna, która od razu zadzwoniła na policję — bo zawsze tak robiła, gdy coś ją zaniepokoiło.
A Halina Stanisławówna to była postać… Sąsiedzi nie tylko jej nie lubili, oni jej nie znosili. Na każdego kiedyś doniosła — czy to na policję, czy do spółdzielni, a choćby do opieki społecznej.
— Proszę pani, chyba ta matka z piątego piętra w ogóle nie karmi swojego Adasia! Chudziutki chodzi, a ubrania ma podarte — gadała do telefonu. — Trzeba ich sprawdzić, bo ta kobieta ciągle taka jakaś… zadowolona. Pewnie ćpa albo co gorsza.
Pracownica opieki obiecała się zająć sprawą. A biedna mama Adasia, który akurat był na diecie (bo w wieku dziewięciu lat ważył jak nastolatek), dostała szoku, gdy do drzwi zapukała cała komisja. Okazało się, iż dieta działała, dlatego mama była radosna. A co do ubrań — Adaś był żywiołowy, więc spodnie i bluzy gwałtownie się niszczyły.
Ale Halina Stanisławówna tego nie wiedziała, bo unikała sąsiadów.
Starsi mieszkańcy pamiętali, iż dawno temu do jej mieszkania włamali się złodzieje. Od tamtej pory przestała ufać ludziom, uważając, iż to ktoś z bloku doniósł, iż razem z mężem wyciągnęli oszczędności, żeby kupić starego Malucha. Mąż wtedy bronił ich dobytku, został ciężko pobity i niedługo zmarł. Halina Stanisławówna do dziś nie doszła do siebie i nigdy więcej nie wyszła za mąż.
Ale młodzi sąsiedzi nie znali tej historii.
— Posprzątaj po swoim psie, modne teraz rozsiewanie kup po trawnikach?! Lepiej posprzątaj, bo będzie gorzej! — krzyczała na młodzieńca wyprowadzającego psa wieczorem.
— Jak ci się nie podoba, to sama posprzątaj, stara pierdoło — prychnął chłopak.
Duży kundel warknął na Halinę i szarpnął smyczą. Baba się przestraszyła i odeszła, ale w sercu nosiła urazę, która miała się zemścić.
A ta zemsta przyszła następnego ranka, gdy młody sąsiad znalazł psią kupę pod swoimi drzwiami — i nadepnął na nią w nowych białych adidasach.
— Żeby cię! — wrzasnął i zaczął sprzątać „dzieło” swojego pupila.
Halinie Stanisławównie poszczęściło się, bo sąsiad nie wiedział, gdzie mieszka. Zaklął, wrzucił buty do śmietnika i poszedł.
A za firanką uśmiechała się zadowolona z siebie staruszka. Od tamtej pory trawniki i chodniki wokół bloku były czyste. Wieść o incydencie gwałtownie rozeszła się wśród właścicieli psów…
— No i co tu się dzieje? — dzielnicowy rozejrzał się po pokoju, gdzie w łóżeczku płakał mały Jasiek.
— Nic — burknął Mariusz. — Oglądałem mecz i za głośno komentowałem. Nie mogą normalnie strzelić, czołgają się po boisku jak ślimaki!
Wiesia spojrzała na męża ze strachem. Wiedziała, iż musi potwierdzić jego kłamstwo, bo inaczej będzie źle. Policjant spojrzał na nią pytająco. Zdawał sobie sprawę, o co chodzi, ale bez zeznań kobiety nie mógł nic zrobić.
— Tak, to przez telewizor — wsparła kłamstwo męża. — Przepraszamy.
Dzielnicowy westchnął. Zawsze tak — najpierw bronią swoich oprawców, a potem może być za późno.
— Dobrze, piszę upomnienie, ale następnym razem będzie mandat — powiedział. — I nie przede mną przepraszajcie, tylko przed sąsiadką. Bardzo czujna z niej kobieta, macie szczęście — rzadko ktoś taki się trafia. Zawsze dzwoni, gdy coś się dzieje, wszyscy dyżurni już ją po głosie znają.
— No tak — mruknął niezadowolony Mariusz.
Policjant rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, pokiwał znacząco głową w stronę Wiesi i wyszedł.
— Następnym razem sprawię ci taką ciszę, iż choćby nie piskniesz — warknął Mariusz, gdy drzwi się zamknęły.
A Wiesia stała z synkiem na rękach, przeklinając dzień, w którym zgodziła się wyjść za Mariusza.
— On nie jest dla ciebie, Wiesiu — mówiły koleżanki. — Ty jesteś taka wesoła, a on niby się uśmiecha, ale ma ten dziwny wzrok. Nie wiąż się z nim.
— Dziewczyny, wy go po prostu nie znacie. On mnie kocha — odpowiadała Wiesia z rozmarzeniem. — Mariusz jest silny i odważny, kiedyś mnie obronił na ulicy.
I tak wyszła za mąż, a on gwałtownie pokazał, jaki jest naprawdę — zazdrosny, agresywny, awanturujący się publicznie. A Wiesia uważała to za miłość, myląc ją z przemocą i zazdrością. Teraz Mariusz robił jej sceny o wszystko, a ona czuła się winna bez powodu.
— To ma być wyprasowana koszula?! Gdzie ty masz ręce?! — wrzeszczał.
— Starałam się, choćby nie zdążyłam zjeść. Jaśku ząbkuje, cały dzień przy nim jestem — tłumaczyła, licząc na zrozumienie.
Ale Mariusz nie znał tego słowa. Zawsze miał pretensje — albo zupa za gorąca, albo kotlety niesmaczne, albo jest złą matką, bo dziecko płacze.
— To ty go obudziłeś krzykiem — broniła się. — Może jestem przeziębiona…
— Nic się nie stanie, nie rozpuścisz się. Kobiety kiedyś w polu rodziły i potem szły sierpem machać. Teraz to wam wszystko wolno, więc nie marudź.
Najpierw myślała, iż jest taki, bo zmęczony pracą. Ale z czasem zrozumiała, iż była dla niego wygodnym rozwiązaniem — dziewczyną z mieszI w końcu, gdy Mariusz trafił za kratki za pobicie kolegi Wiesi, a ona z Jaśkiem i Haliną Stanisławówną tworzyli już małą rodzinę, sąsiedzi przestali nazywać staruszkę “wstrętną”, a mówili o niej po prostu “nasza Halinka”.