No więc, wyobraź sobie, jak mojego syna Michała z jego narzeczoną Anią zaprosiłam na kolację. Jak zwykle nakryłam stół od święta: żurek, kotlety schabowe, ziemniaczki i surówkę – wszystko, co Michał uwielbia. Tylko iż gdy się rozzuwali w przedpokoju, mało nie padłam: na obu jego skarpetach były wielkie dziury, z których bezczelnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona piorunem. Jak to możliwe? Mój syn, którego wychowywałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, chodzi w takich łachmanach? I gdzie, pytam, miała oczy ta jego Ania? Toż to już jakieś dno! Do tej pory nie mogę ochłonąć i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję z oburzenia.
Ja, Barbara Nowak, zawsze starałam się, żeby Michał nie miał żadnych braków. Szyłam mu koszule, kupowałam porządne buty, choćby gdy sama musiałam zaciskać pasa. Dorósł, został inżynierem, zaręczył się z Anią – dziewczyną, która wydawała mi się sympatyczna i gospodarną. Mają swoje mieszkanie, oboje pracują, niby wszystko gra. Nie wtrącam się, tylko czasem zapraszam na obiad, żeby się zobaczyć i poczęstować domowym jedzeniem. I proszę, nagle taki widok – jego podarte skarpety! To nie są zwykłe dziury, to krzyk o pomoc, sygnał, iż coś u nich nie działa.
Zaczęło się, gdy weszli. Ja jak zwykle krzątałam się, rozstawiałam talerze, podgrzewałam kotlety. Michał zdjął buty, a ja przypadkiem spojrzałam na jego stopy. Najpierw myślałam, iż mi się przywidziało – przecież mój syn, zawsze schludny, nie może chodzić w szmatach. Ale nie, to były skarpety wyglądające, jakby przetrwały wojnę światową – dziury po bokach, zdarte pięty, a palce wychylały się, jakby błagały o wolność. Zesztywniałam, choćby łyżkę upuściłam. Ania, widząc moją minę, tylko się zaśmiała: „Oj, Barbaro, to jego wina, sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Jego wina? A ty, kochanie, gdzie byłaś?
Przy kolacji nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Michała, który zajadał żurek, i myślałam: jak do tego doszło? Wychowałam go przecież na porządnego człowieka, a nie na włóczęgę. A Ania gadała o swojej pracy, jakby nic się nie stało. W końcu nie wytrzymałam: „Michu, co z tymi twoimi skarpetami? Toż to wstyd!”. On tylko się zmieszał: „Mamo, daj spokój, po prostu stare, zapomniałem wyrzucić”. Zapomniał? A Ania dodała: „Barbaro, to on je zakłada, ja nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto, jeżeli nie żona, ma dbać o męża?
Starałam się zachować zimną krew, ale we mnie wszystko wrzało. Gdy po kolacji Ania wyszła do salonu, szepnęłam do Michała: „Synku, co u was, brakuje pieniędzy na skarpety? Albo pranie nie działa?”. On tylko machnął ręką: „Mamo, nie dramatyzuj, wszystko jest w porządku. Po prostu nie zwróciłem uwagi”. Nie zwrócił uwagi? Te dziury widać chyba z orbity! Chciałam porozmawiać z Anią, ale bałam się, iż znów to zbagatelizuje. Zamiast tego sięgnęłam do szafy, wyciągnęłam nowe skarpety, które kupiłam mu na urodziny, i wcisnęłam mu je do kieszeni: „Załóż, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałam, iż i tak go to nie rusza.
Wypuściłam ich do domu, ale sama nie mogłam zasnąć. W głowie kotłowały mi się myśli: jak to możliwe? Ania pracuje, jasne, może jest zmęczona, ale czy to usprawiedliwia takie zaniedbanie? Ja w jej wieku też pracowałam, a i dom utrzymywałam w ryzach, i o męża dbałam, i o dziecko. A ona nie potrafi wrzucić skarpet do pralki albo kupić nowych? W sklepach są całe stosy, w każdym przedziale cenowym! Czy to teraz moda – chodzić w łachmanach? Przypomniałam sobie, jak Ania zawsze elegancka, z zadbanymi paznokciami, a mój syn – w skarpetach, które same się rozpadają. To nie są zwykłe skarpety, to symbol! Symbol tego, iż najwyraźniej nie obchodzi jej mąż.
Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Haliny, żeby się wyżalić. Wysłuchała i powiedziała: „Basia, to nie twoja sprawa. Są dorośli, sami się dogadają”. Dorośli? A kto ich nauczy, jeżeli Michał chodzi jak żebrak? Hala dorzuciła: „Może Ania nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Nic nie mam przeciwko pracy i karierze, ale czy dbanie o męża to już przeżytek? Nie oczekuję, żeby codziennie gotowała bigos, ale przecież skarpety można naprawić!
Postanowiłam porozmawiać z Anią. Zaprosiłam ją na herbatę, żeby bez Michała. Powiedziałam: „Aniu, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, żeby Michał tak wyglądał? To twój mąż”. Ona tylko zdziwiła się: „Barbaro, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Tyle razy mu mówiłam, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż chodzi w szmatach? Zasugerowałam, iż żona powinna na to zwracać uwagę, ale ona tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, ja nie zarządzam jego garderobą”. Równouprawnienie? Czyli on w podartych, a ona w nowych butach?
Teraz nie wiem, co robić. Część mnie chce kupić Michałowi pudło skarpet i sama je prać, żeby nie musiał się wstydzić. Ale druga część wie, iż to nie moja rola. Powinni sobie sami poradzić. Zapytałam Michała: „Synu, jeżeli was nie stać, powiedz, pomogę”. On się roześmiał: „Mamo, wszystko w porządku, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzuci? A co go powstrzymuje teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Ani. Może naprawdę uważa, iż to nie jej zmartwienie. Ale mnie boli widok syna w takim stanie. To jakbym sama zawiniła, nie ucząc go dbać o siebie.
Na razie trzymam się z boku. Zapraszam ich na obiady, podrzucam Michałowi nowe skarpety, ale we mnie wre. To nie są tylko dziury – to znak, iż w ich związku coś nie gra. I nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej niż chodzenie z gołymi palcami. A Ania niech się zastanowi, co znaczy być żoną. Czy to też ja mam za nią ogarnąć?